Warszawski Festiwal Filmowy dostarcza wielu tytułów, których potem nie sposób obejrzeć w innym miejscu. I tak jak w przypadku większości filmów to po mnie zwyczajnie spływa, tak tutaj… boli mnie serduszko.

Albowiem film Fińskiego reżysera – Teemu Nikki jest ciekawym spojrzeniem na obecną sytuację w Europie, przy czym nie obiera stron. Można przez to rozumieć, że po prostu wyśmiewa wszystkich równo, nie biorąc jeńców. Warto jednak zauważyć, że podchodzi poważnie do wielu palących i wrażliwych tematów. A przewija się ich tu sporo –  nazizm, homofobia, skrajności religijne czy wątek uchodźców, a każdy z nich ma odpowiedni wydźwięk.

O czym jest tak naprawdę ten film? Wszystko zaczyna się tu od niespodziewanego splotu zdarzeń, doprowadzającego do spotkanie bohaterów, którzy nie powinni się znaleźć w jednym miejscu i w jednym czasie. Przyczynkiem do tego stają się sekrety. Na początku poznajemy parę młodych lesbijek, które wstydzą przyznać się rodzicom do swojej orientacji seksualnej i tego, co tak naprawdę je łączy. W pewnym momencie postanowiły przełamać impas, zaczynając od wyjazdu w rodzinne strony jednej z nich. Tak się dowiadują że w niegdyś spokojnym miasteczku powstał azyl dla uchodźców. Większość mieszkańców to domorośli naziści, a rodzice regularnie organizują orgie z sąsiadami. W tym miejscu film przedstawia nam pierwsze kontrasty –  tolerancyjna i nowoczesna stolica miesza się z zacofanym, małym miasteczkiem pełnym nietolerancji. Kolejnymi kontrastami film uderza nas w momencie, gdy rodzice drugiej z dziewczyn przyjeżdżają do rzeczonego miasteczka. Tam okazuje się bowiem, że jej matka pochodzi z rodziny uchodźców, ale też jest ważną polityk walczącą o prawa imigrantów. Zawiązaniem akcji jest moment, w którym grupa miejscowych nazistów dowiaduje się o tym i wyczuwa szanse na zmianę historii.

Wtedy też właśnie film zamienia się w jedne, wielkie szachy, w walkę my kontra oni, pełną podziałów, kłótni, ale przede wszystkim – wybitnych dialogów. I tak naprawdę to jest największa zaleta tego filmu. Na płaszczyźnie dialogów dzieło Nikkiego doskonale obrazuje różnice w myśleniu po przeciwnych stronach barykady. Obiektywny widz przyglądając się całej sytuacji  boku dostrzega, że tak naprawdę żadna ze stron nie ma w pełni racji. Bohaterowie jednak nie są w stanie przyjąć do siebie argumentacji drugiej ze stron i są pewni swoich racji. No bo hej, skoro mówię wszędzie że przemoc jest zła, to chyba na wszelki wypadek mogę mieć nóż przy sobie? A katolik, który mówi o miłosierdziu jednocześnie może przecież wyda inną osobę na śmierć, bo wiecie, życie bliźniego jest ważne, ale własne ważniejsze, a ten uchodźca to tak naprawdę nie bliski jego, więc po co nawet do kraju wpuszczać… I tak dalej, i tak dalej. To właśnie katolikom obrywa się tu najbardziej, ale nie ze względu na wiarę, nie jest to film dyskryminujący daną grupę wyznaniową, a przez skrajność zachowań przedstawionych tu bohaterów. Skrajności (całkiem słusznie) obrywają tu najmocniej, czego idealnym przykładem jest grupa nacjonalistów, która przez większość czasu nazywana jest zwyczajnie „grupką nazistów”. Widzimy ich jak agresywnych, zaślepionych głupców, których w teście na IQ pokonałby pierwszy lepszy Seba z Pragi-Północ.

Czym jest więc tak naprawdę „Nie na moim podwórku”? Hymnem dla tolerancji. Idealnie podkreślone jest to chociażby w końcowym monologu; „Nie musicie się kochać, ba, nie musicie się nawet lubić. Jedyne co musicie, to nauczyć żyć koło siebie”. Banalne i proste? Oczywiście, tylko co z tego, skoro tak wiele osób nie potrafi tego dostrzec. Można powiedzieć, że ten film uwrażliwia przez wyśmiewanie, tak jak wcześniej wspominałem, wyśmiewanie skrajności jak i durnych zachowań. Bo obrywa się tu każdemu. Dostajemy jasny przekaz mówiący o tym, że nikt nie jest idealny, a skrajności są największym złem tego świata. Fiński obraz zdaje się nie znać więc określenia „temat tabu”.

Wydaje mi się, że znów robię laurkę dla filmu, który idealny nie jest. Często postaci skrajne są przedstawione tak karykaturalnie, że aż bawią. Być może trochę taki miał być sens tego zabiegu. Film nagrany jest zjawiskowo, a okoliczności przyrody i piękno Skandynawii dodają mu tylko uroku. Klimat filmu składa się w świetnie współgrającą kompozycję – z jednej strony mamy tą toporną, skandynawską surowość miejscowych bohaterów, a z drugiej – lato i sceneria skrajnie przeciwna do większości tamtejszych produkcji. Brawa należą się też dla obsady, za oddanie tak skrajnych postaci bez wchodzenia w śmieszność.

I naprawdę w tym momencie trzymam kciuki za szerszą dystrybucję, bo zdecydowanie jest wart obejrzenia przez masowego odbiorcę. Pozornie sytuacja widoczna w filmie jest abstrakcyjna i przerysowana, ale… No właśnie. Czy takie rzeczy, w odpowiedniej skali nie dzieją się wokół nas? Warto się nad tym zastanowić i przemyśleć parę spraw, bo pomimo wszystkich wykonanych z premedytacją przejaskrawień wydarzeń i postaci, ostatecznie film zostawia w nas sporą dawkę refleksji.

8/10

2 thoughts on “Nie na Moim podwórku – Recenzja”
  1. Artykuły tego bloga to jak fascynujące opowieści, gdzie każdy akapit to nowa przygoda, a autor to jak biegły narrator, który prowadzi nas przez fantastyczne krainy wiedzy.

  2. Pouczająca lektura! Doceniam szczegółowość i dokładność. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty są zbyt techniczne dla laików. Mimo to, świetne źródło wiedzy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *