Jakby kilka lat temu ktoś powiedział że nowy film Finchera będzie produkcją Netflixa mało kto uwierzyłby, a tu jednak. I to jaka produkcja, opowieść o powstaniu jednego z najważniejszych scenariuszy w historii kina w stylu odnoszącym się do tamtych czasów.
I to właśnie na początku nad stylem tego dzieła chciałem się pochylić, przez cały seans miałem z tyłu głowy że coś takiego mógłby nakręcić tylko Fellini. Mamy tu wizualne połączenie nowoczesnych możliwości dotyczących takich kwestii technicznych jak ostrość obrazu czy rozdzielczość z klimatem kina z kilkudziesięciu lat.
Do samej historii można podejść na kilka sposobów, bo tak jest to biografia Mankiewicza, czyli scenarzysty Obywatela Kane’a. Mamy tu przedstawione sceny z czasu pisania owego scenariusza w zestawieniu z retrospekcjami z przeszłości. Pokazują one jaki wpływ miały te wydarzenia na osobowość głównego bohatera. Jednak myślę że najważniejsze dzieje się tu paradoksalnie w tle, pokazanie Hollywood z tamtych czasów zostało wykonane świetnie. Czasów gdzie to wytwórnie filmowe i ich właściciele rządziły rynkiem filmowym, a nikt nie przejmował się ludźmi naprawdę produkującymi filmy. I to właśnie wydarzenia tam przedstawione były ważnym elementem tej zmiany, pokazującym że to za filmem stoją ludzie.
Ale wróćmy na trochę do głównego bohatera, postaci nietuzinkowej, ale z drugiej strony zagubionej, chcącej łamać schematy, jednak nie zawsze wiedzącej jak. Jest to postać którą da się jednocześnie uwielbiać i nienawidzić za to co robi. Nie da się tu odmówić świetnego wkładu Gary’ego Oldmana z którego można żartować że po raz kolejny celuje w role skrojone pod Oscara, ale też po raz kolejny wypada w nich świetnie. To połączenie alkoholika-geniusza, mającego dobre serce, ale raniącego przy tym ludzi jest tu oddane idealnie.
Nie byłbym sobą gdybym w pewnym momencie nie zaczął się czepiać i tak jak bardzo chwaliłem to w jaki sposób film opowiada o produkcji filmów i ogólnie o branży w tamtych latach to posiada też kilka wątków delikatni mówiąc wepchniętych na siłę. Choć może w drugą stronę, wątków ciekawych które nie dostały wystarczająco dużo czasu, a są tylko pustym tłem. I tak jak w przypadku niektórych jest to zrozumiałe, bo też nie ma co poświęcać dziesiątek minut na kilka postaci drugoplanowych tak Orson Welles jest tu mocno spłaszczony. Co szczególnie może uderzyć podczas zakończenia tego filmu.
Jednak to schodzi na drugi plan gdy film jako całość działa tak świetnie na kilku płaszczyznach jako historia już nieco zapomnianego Hermana Mankiewicza, pokazując go jako postać ciekawą i nieoczywistą, ale też i jako po prostu człowieka z ludzkimi problemami. Działa też świetnie na płaszczyźnie ukazania Hollywood z lat 30 ubiegłego wieku, zmian jakie wtedy zachodziły. A przy tym jako wejście do głowy osoby uzależnionej od alkoholu, bo film to jasno komunikuje, a przy tym nie robi tego w jednostronny i oczywisty sposób. Gdzie z jednej strony alkohol budził w nim drzemiące w środku pokłady geniuszu, a drugiej doprowadził do jego końca.
Zdecydowanie jest to dzieło godne polecenia, szczególnie że jest dostępne na Netflixie. Trzeba to oddać Fincherowi że po raz kolejny robi film z jednej strony skomplikowany i porusza trudne tematy, a z a drugiej jest bardzo przystępny i daje dużo satysfakcji z oglądania.
8/10
[…] Mank – Recenzja […]