W końcu dostaliśmy jedną z najbardziej wyczekiwanych premier Netflixa ostatnich miesięcy. Ciężko się temu dziwić, mamy tutaj ludzi odpowiedzialnych za świetnie oceniany serial euforia z jego reżyserem i pierwszoplanową aktorką na czele. Poza tym film od zapowiedzi budzi skojarzenia z świetną Historią Małżeńską która podbiła serca dużej ilości widzów Netflixa rok temu, w tym moje.
Od początku film kreuje się w określony sposób, określiłbym to artystycznym minimalizmem. Film rozgrywa się tak naprawdę w jednej lokacji, między dwójką bohaterów, wszystko to podkręca tylko fakt że film jest czarno-biały. Ale tak naprawdę o czym jest ten film? Ciężko w sumie odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie, film przedstawia rozmowę między partnerami w wieczór premier jego najważniejszego filmu. Rozmowa to zdecydowanie mało powiedziane. Mamy tutaj kłótnie, godzenie się, rozmowę, dyskusje, znowu kłótnie, dyskusje, a między tym przejścia są bardzo łagodne i naturalne. Każdy z tych elementów wyjątkowo wybrzmiewa, ale też pokazuje samych bohaterów i to jak widza swoją drugą połówkę.
Szczególnie interesujące wydały mi się tutaj dyskusje i kłótnie pary, są emocjonalne, zakrawające o wspomnianą wcześniej Historię Małżeńską. I mają też ważną cechę gdzie po każdej wypowiedzi bohatera czujemy że jego partner pozostaje bez odpowiedzi, że został totalnie zgnieciona, a tu niespodzianka. Dostajemy odpowiedź która robi dokładnie to samo w drugą stronę. I wiem strasznie brzmi stwierdzenie o zaginaniu partnera, jakby cały ten związek opierał się na rywalizacji kto wygra kłótnie. Szczególnie widać to w jednym z dialogów gdzie Malcolm mówi „Chcesz mnie zranić? Ja mogę Cię zranić 100 razy mocniej”.
Mamy też wspomniane momenty godzenia się które są akurat już bardziej przewidywalne, ale jest przeciwieństwem tego co pisałem o kłótni. Bohaterowi zbliżają się, zaczynają brać winę na siebie, ale nawiązują przy tym do mocnych słów które wcześnie padły w taki sposób że to sobie po prostu nie zaprzecza. A to że ilość takich scen jest zdecydowanie mniejsza niż tych bardziej bolesnych sprawia że one bardziej wybrzmiewają. Działają one też na pewnego rodzaju niedomówieniach, nie ma tu ani symbolicznego podania ręki wskazującego przebaczenia, a zamiast tego przechodzimy do następnego momentu konwersacji.
I czuję że trochę zapomniałem o tym jakie tematy podejmuje ten film, bo jest tego dużo. Jednym z głównych są same filmy. Tak wiadomo Hollywood lubi filmy o Hollywood, choć tutaj nie jest to tak oczywiste. Mamy tu skupienie się na tworzenie filmu, na krytyce filmowej, na nadinterpretacji filmów. Szczególnie widać to w drugiej połowie filmu, gdzie dostajemy długi monolog Malcolma. Wspomniana nadinterpretacja to też ciekawy temat z mojej perspektywy, bo sam często czuje że nadinterpretuje filmy. Skoro reżyser i główna bohaterka to osoby czarnoskóre to film przecież musi być o problemach osób czarnoskórych. To jak sam twórca chce zrobić kawałek dobrego filmu, a krytyce nadpisuje do tego całą filozofie której tam nie miał być.
Film jako całość jest bardzo autentyczny (swoja drogą, stwierdzenie autentyczność zostało tu wyśmiane w pewien sposób). Wielka to zasługa dwójki Zendaya i John David Washington. W przypadku Johna jestem przekonany że jest to życiówka. Wciela się on w postać bardzo mocną, ale też zagubioną, kochającą, ale potrafiącą też zranić. I o Marie można powiedzieć, choć co mnie w przypadku Zenday to że jej aktorstwo w przeciwieństwie do jej partnera ekranowego jest bardzo oszczędne, ale stanowi to świetną kontrę, każde zdanie które wypowiada ma ogromy ładunek emocjonalny.
Chciałbym tu wspomnieć jeszcze o warstwie wizualnej, poza tym ze film jest czarno biały na pierwszy rzut oka nie ma tu nic nadzwyczajnego, a jednak nie. I nie jest to sam fakt że film rozgrywa się tylko w domu głównych bohaterów, ale jak długie są pojedyncze ujęcia. Zrobiło to na mnie duże wrażenie szczególnie w przypadku długich monologów lub krótkich wymian zdań po prostu wygląda to świetnie.
Trochę już zmierzając do podsumowanie mamy tutaj do czynienia z ciekawym dziełem, można powiedzieć ze wychwalam je cały czas i te elementy po prostu pasują, ale też nie trudno zauważyć że film ma wiele wad. Na pewno nie jest to kino dla każdego i część widzów odrzuci, ale wśród osób które zostaną będzie więcej ludzi którzy wyłapią te wady i ta grupo docelowa to pseudointelektualiści jak moja skromna osoba. I jakbym miał się zastanowić czy widziałem te ogólne nadęcie i usilną próbę pokazania jacy to nie jesteśmy artystyczni? Tak oczywiście, czy mimo ogólnego świetnego odbioru gry aktorskiej widzę że niektóre sceny zostały znacząco gorzej zagrane, a i owszem. I finalnie czy widzę jak film sam siebie jednocześnie krytykuje i wychwala? Jak najbardziej, ale osobiście jestem w stanie to wybaczyć, a nawet przyznać temu sens w kontekście całości.
Dlatego nie mogę powiedzieć jednoznacznie że jest to bardzo dobry film, za to mogę zachęcić do obejrzenia, bo mimo swoich wad jest to bardzo ciekawe kino. I jednocześnie uważam że nie jest to kino dla każdego, ale ten film daje dużo od siebie, czasem wystarczy po prostu trochę poczekać, lub przymknąć oko.
8/10