Hit nowych Horyzotnów i pierwszy film z Joaquinem Phoenixem od „Jokera” w jednym, nowego dzieła Mike Millsa nie mogłem sobie odmówić, mimo że było to dla mnie pierwsze zetknięcie z tym reżyserem.


Jednak na pewno nie ostatnie, a na pewno będę nadrabiał jego starszą twórczość, bo to, co zrobił w „C’mon C’mon” jest po prostu piękne. Mamy tutaj historię ojcostwa, ale trochę zmienioną, bo relację nie ojciec – syn, a siostrzeniec – wujek. Johnny grany przez Joaquina Phoenixa zastępuje swojego zięcia, gdyż ten zmaga się z problemami psychicznymi, a jego żona, czyli siostra głównego bohatera stara się mu pomóc. To przeciąga się przez co chłopak z wujkiem muszą wyjechać w stany, gdyż Johnn’ego pracą jest nagrywanie wywiadów z dziećmi imigrantów w różnych miastach w USA. Lecz na tym bym zastopował ogół fabuły, a chciałbym skupić się na detalach.


I właśnie w detalach ten film jest świetny i pokazuje jak zrywa z typowymi filmowymi zagrywkami. Najprostsza rzecz, która bardzo często przewija się w filmach, czyli bohaterowie mający czas na wszystko jakby nie mieli swoich zajęć. No to tutaj nie, wspomniana praca Johnn’ego ujawnia się w momentach kluczowych, gdy nie jest w stanie już pomagać siostrze i trzeba szukać kompromisów, a i jest motorem napędowym, dzięki któremu bohaterowie odwiedzają kolejne miasta. Kolejną kliszą, z jaką zrywa ten film jest brak zarysowanie historii bohaterów jakby ich życie zaczęło się w momencie początku filmu. Tutaj wraz z poznawaniem się bohaterów poznajemy ich też my, ich zaszłości, konflikty, to co do nich doprowadziło, upraszczając ich historię.


Jednak tego słowa nie użyłem bez celu, bo film nic nie upraszcza, a mógłby. Jest to kolejny element budowania naturalności tego filmu, jeżeli sprawy są złożone to tak są tutaj przedstawione. Film porusza po drodze kilka ciężkich tematów, ba porusza je w odniesieniu do małego chłopca, któremu łatwo wcisnąć spłyconą wersję zdarzeń, lecz to byłoby za proste. Nie raz dostaniemy pytanie bez odpowiedzi, nie raz odpowiedź na pytanie będzie wymijająca i co najważniejsze nie raz odpowiedź na proste pytanie będzie złożona i w odczuciu dziecka będzie to „bla bla bla”. Jednak zawsze będzie to szczere i ta szczerość jest swoistym przekazem filmu czy to w odniesieniu do siostry, z którą miało się trudne relacje, czy małego chłopca.


Jednak trochę za bardzo uciekłem w interpretacje, a chciałbym przejść do innego aspektu tego filmu. Poza ojcostwem wyraźnie ukazany jest też inny temat, czyli emocje. Już w zwiastunie było to zarysowane, jednak jak można się domyśleć w filmie jest to świetny motor napędowy dla relacji między bohaterami. Odczuwanie emocji, ukazywanie ich, mówienie o nich, odczuwanie, można powiedzieć, że ich nauka staje się czymś co spaja bohaterów i sprawia, że są oni prawdziwsi. Pisząc o bohaterach wiele razy wspomniałem o Johnnym granym przez świetnego Phoenix’a i tak jest to i ciekawa postać i kolejna jego świetna rola. Jednak Woody Norman to nazwisko, które powinniśmy zapamiętać z tego filmu, dla mnie jest to najlepsze rola dziecięca od „Florida Project”. Chłopak świetnie balansuje na granicy uroczego dziecka i przemądrzałego chłopaka, a przy tym ma problem z emocjami i często bywa po prostu przytłoczony sytuacją, świetna, a zarazem bardzo naturalna rola.


Nie sposób jeszcze pominąć warstwy wizualnej, tak film jest czarno biały, mimo to, a może dzięki temu jest cudowny wizualnie. Z jednej strony mamy ukazane obrazy miast, w których są bohaterowie, szczególnie wrażenie robi monumentalny Nowy Jork, choć Los Angeles też jest świetnie ukazane. Z drugiej mamy wiele scen z kamerą blisko bohaterów, gdzie mamy ogromne skupienie na detalu. Do tego bardzo subtelna, ale i klimatyczna warstwa audio z cudownym motywem znanym ze zwiastuna.


I takie oto jest „C’mon C’mon”, urocze, ale nie banalne, przystępne, choć podejmuje trudne klimaty, a co najważniejsze naturalne i prawdziwe.

8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *