Złoty Lew, dystrybucja Gutek Films, a zarazem niemal debiutujący reżyser i aktorka pierwszoplanowa która jest piosenkarką, a jest to jej pierwszy film. „Piosenki o Miłości” to bardzo ciekawe dzieło pod tym względem łączące młodych twórców z osobami doświadczonymi co trzeba przyznać efekty są ciekawe, ale po kolei.
Reżyser tego filmu, czyli Tomasz Habowski ma na swoim koncie scenariusze do serialu „Na wspólnej”. W rolach pierwszoplanowych mamy Justynę Święs której nie można odmówić talentu muzycznego, ale jej kariera filmowa zaczyna się dopiero tutaj. Z drugiej strony Tomasz Włosok to aktor o którym jeszcze 5 lat temu niemal nikt nie słyszał, a teraz jest wszędzie. Od produkcji rozrywkowych jak „Jak pokochałem Gangstera” do bardziej poważnych jak „Hiacynt”. Z drugiej strony mamy takiego Andrzeja Grabowskiego, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Mieszanka doświadczenia i młodości jest niesamowita, a przy tym film dostał główną nagrodę na festiwalu w Gdyni, a swoisty znaczek jakości przyznał mu Gutek Films. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam ciekawszego filmu pod tym kątem w Polskim kinie w ostatnich latach.
Sam film opowiada historię syna bogatego aktora, który poznaje dziewczynę o pięknym głosie. Tutaj kolejno w roli ojca Andrzej Grabowski, który gra trochę samego siebie, jego syn grany przez wcześniej wspomnianego Tomasza. Który z jednej strony ma zapewniony dobrobyt przez ojca, a z drugiej strony chce zrobić coś swojego. I oczywiście Alicja grana przez Justynę Święs, która nie jest pewna swojego talentu, a na pewno nie chce z nim wychodzić szerzej. Nasza dwójka bohaterów z czasem bardziej się poznaje, zaczyna wspólnie tworzyć muzykę jednak nie sama historia jest tutaj najważniejsza. Ba powiedziałbym, że sama historia może być największą piętą achillesową tego filmu, ponieważ nim ma tu nic odkrywczego. Z drugiej strony sprawia, że dużo czasu dostajemy na poznanie bohaterów i budowanie ich relacji. I trzeba przyznać obsada jest tutaj tym co przyciąga. Tomasz Włosok po raz kolejny udowadnia, że jest aktorem bardzo uniwersalnym i tutaj świetnie wpasowuje się w rolę dość niejednoznaczną, którą łatwo zaszufladkować jako dziecko bogatego ojca, zbuntowanego dzieciaka, czy wielkomiejskiego artysty, a tak naprawdę jest wszystkim po trochu. Jego ojciec z drugiej strony jest postacią z jednej strony bardziej oczywistą, ale Andrzej Grabowski świetniej operuje detalem. Szczególnie widać to w scenach rodzinnych, które bywają bardzo ciężkie w oglądaniu, ale przy tym mega docenia się kunszt Pana Grabowskiego. Przy tym liczne nawiązania do jego kariery powodują nie raz uśmiech. Jednak to wszystko niknie przy Justynie Święs. Tak jest to filmy w dużej mierze opierający się na muzyce i o ten aspekt można było być spokojnym, ale to jaki naturalizm bije z jej roli jest niebywałe. Można tutaj mówić o niemal definicyjnym „niewidzialnym aktorstwie”, gdzie momentami możemy mieć wrażenie że oglądamy dokument, tak przekonywującą rolę tutaj odgrywa.
Trochę zahaczyłem wcześniej o temat muzyki, ale przyznam że nie jest to coś co na co dzień słucham… ale pasuje tutaj idealnie. Byłem na pokazie przedpremierowym i pierwsze co zrobiłem to przeszukałem spotify i narzekałem, że do premiery dwa miesiące. Ach ta Warszafka dostaje filmy wcześniej, właśnie film bardzo duży nacisk kładzie na swoistą krytykę wielkomiejskiego artystycznego życia. No i niestety tutaj muszę trochę ponarzekać, ale czuję, że temat jest mocno spłycony. Jakby przejechać się po oczywistościach i zapomnieć. Jednak wracając do muzyki to widać, że ten film był pisany pod muzykę, utwory, które tutaj występują nie dość, że świetnie działają z historią to ogólnym nastrojem scen.
Warto też zaznaczyć warstwę wizualną tego filmu, tak film jest czarno-biały, kadry są stonowane, trochę to zahacza o klasykę niezależnej kinematografii. Jednak motyw z ujęciami telefonicznymi podczas tworzenia utworów które jako jedyne są w kolorze wydaje się prosty, jednak świetnie osadza film w teraźniejszości, a przy tym pokazuje dystans, jaki mają twórcy. Do tego już wspominałem o wielkomiejskości w tym filmie, ale pięknie ukazuje tą Warszawę w czerni i bieli.
Czy mamy Polską „Francescę Ha” no trochę nie, ale trzeba przyznać, że tak jak Greta Gerwick, tak Justyna Święs to mega utalentowana osoba i liczę na to, że częściej będziemy mogli ją widzieć na dużym ekranie. Film momentami wydaje się płytki, momentami banalny, ale widać, że było tutaj włożone serce. Momentami uroczy, jeszcze częściej bolesny, czasem inspirujący i na pewno emocjonalny, a kino to emocje.
7/10