Przyznam, że dawno nie widziałem w kinie czegoś tak szalonego, zrobionego z takim rozmachem, a jednocześnie dbającego o najmniejsze detale.
Trudno jednoznacznie określić czym jest „Wszystko wszędzie naraz”, ale zdecydowanie trzeba przyznać, że jest to jedna z najciekawszych premier filmowych do tej pory. Film, który łączy Sci-Fi multiwersy z akcją kung-fu i slapstickowym humorem, a przy tym ma dość wyraźny komentarz społeczny. Zaczynamy od poznania bohaterów, rodzinka Wang, Azjatów mieszkających w USA, prowadzących pralnię. Od początku widać, że w ich relacjach nie jest kolorowo, tak samo w kwestii dochodów, a do tego żyją w niezdrowym pośpiechu i stresie. Taki stan rzeczy utrzymuje się krótko, bo do filmu wjeżdżają elementy, od których można złapać się za głowę, a Pan Nolan powiedziałby „nie próbuj zrozumieć, poczuj to”.
I chyba cytat z Pana Krzysztofa dobrze określa ten film, z biegiem akcji staje się ona coraz bardziej aksurdalna. Choć trzeba przyznać film stara się na bieżąco tłumaczyć co się dzieje jednak jest to tylko tłem do wydarzeń. W skrócie mamy różne wymiary i wykonując określone czynności możemy przywoływać sobie umiejętności siebie z innych wymiarów. Co prowadzi do kilku rzeczy i pierwszą z nich jest walka. To, co tutaj się dzieje to jest niemal dosłowne odpięcie wrotek, od sztuk walki, przez zabawę czasem i co tylko można sobie wyobrazić, jeżeli mówimy o przegiętym kinie akcji. Jednak co ważne mimo tego przegięcia wszystko jest spójne i ma sens w ramach tego uniwersum. Do tego choreografia samych walk jest świetnie przemyślana, wykorzystuje dobrze otoczenie i mimo że samych starć mamy masę to nie nudzą one.
Wspomniałem o określonych czynnościach, które bohaterzy muszą wykonać, żeby w dużym skrócie zdobyć super zdolności. I tutaj poznajemy potencjał komediowy filmu, bo zamysł jest taki że trzeba zrobić coś na co prawdopodobieństwo jest niemal zerowe. Brzmi skomplikowanie? To przykłady, żeby zdobyć umiejętności walki nasz bohaterka musi wyznać miłość urzędniczce, która na domiar złego chcę ją zabić. Inny bohater musi zjeść pomadkę, żeby nauczyć się walczyć nerką i to są naprawdę najlżejsze przypadki. Co ciekawe film też potrafi wyśmiać absurdy walki, które sam ukazuje i świetnie łączy tę akcję z momentami, gdzie cała sala kinowa ryczy ze śmiechu, a to nie koniec. Mamy tutaj dużo nawiązań do innych dzieł kultury. Niektóre bardziej dosłowne, jak przekręcenie sceny początkowej z „Odysejii Kosmicznej” czy podkradniecie motywu z „Ratatuj”, tylko, że nie szczur, a szop. Przykładów tego jest więcej i trzeba przyznać, że są wykonane bardzo kreatywnie i często łączą wiele motywów przewijających się w tym filmie.
O rzeczach poważnych krótko, bo wątek rodzinny jest tutaj istotny, jednak przy tym całym chaosie schodzi na dalszy plan. Choć trzeba przyznać, że jak na takie kino bardzo otwarcie wspomina o wielu sprawach jak niezrozumienie międzypokoleniowe czy niemożliwość odnalezienia się w rzeczywistości. A sam motyw multiwersu pokazuje jak czasem żałujemy swoich decyzji i rozmyślamy jak potoczyłoby się nasze życie, gdybyśmy inaczej postąpili.
Już to wcześniej napisałem, ale film jest mega widowiskowy i pod względem technicznym czapki z głów. Domyślam się, że czas włożony w postprodukcję tego filmu musiał być ogromny, ale zdecydowanie było warto. Widać dbałość o detale, bardzo świadomą pracę kamery, same efekty specjalne na najwyższym poziomie.
Naprawdę nie spodziewałem się, aż czegoś takiego, bardzo łatwo było tutaj wywalić się nieraz, a naprawdę ciężko mi się doszukać czegoś negatywnego w tym filmie. Tak można nie kupować tego rodzaju rozrywki, jednak właśnie w kontekście rozrywkowym jest to jedno z najciekawszych dzieł ostatnich lat. I fakt w pewnym momencie mamy małe zmęczenie materiału lub widza intensywnością tego dzieła i optymalnie film mógłby być o te 15-20 minut krótszy. Jednak świetnie działa jako całość i nie byłbym w stanie nic z tego wyciąć, szacunek, A24, zrobiliście to znowu.
8/10
Jedna odpowiedź do “Wszystko Wszędzie naraz – recenzja”