Top Gun: Maverick

Nowy Top Gun to swojego rodzaju ewenement. Tak, żyjemy w erze rebootów, remasterów itp., jednak tutaj mamy dość nieoczekiwane rzeczy. Od premiery w Cannes, nagrody specjalnej dla Toma Cruise’a po mocne złamanie zasady, że sequale są gorsze, bo spoilerując trochę ten film wypada dużo lepiej niż oryginalny TOP GUN.


Do pierwszego filmu miałem kilka zastrzeżeń, wiadomo, bolesna prostota fabuły, dość jednowymiarowe postacie, ale najważniejsze, masa patetyzmu. I trochę się bałem ze ten film powtórzy te same błędy i do tego dołoży chamską nostalgię. Sama próba wywołania nostalgii jest na samym początku, leci „Danger Zone”, dynamiczny montaż z lotniskowca. Jednak jest to zrobione z klasą, poza samym początkiem na dobrą sprawę motywy z pierwszej czyście są używane jako poważny element fabuły, a nie nostalgiczna dokrętka. A mimo wszystko sam opening wbija w fotel.


Jednak najbardziej w fotel wbijają sceny w powietrzu, oj co tam się dzieje. Sceny w powietrzu działają na wielu aspektach, po pierwsze są niesamowicie widowiskowe, samoloty robią świetny ewolucje, latają na milimetry od siebie. W scenach walki lub treningów widać rywalizacje o włos, gdzie widać, że mamy grupę czołowych pilotów, gdzie popełnienie małego błędu powoduje porażkę, a napięcie jest utrzymywane od startu do lądowania. A co chyba ważniejsze to, co się dzieje w powietrze odpowiada historii „naziemnej”, w skrócie wydarzenia między bohaterami mają swoje odwzorowanie w tym co widzimy w powietrzu i sprawdza się to świetnie narracyjnie. Co warte zaznaczenia te sceny są po prostu świetnie nakręcone.


Sama fabuła w Top Gunie jest czymś drugorzędnym, jednak trzeba przyznać ze mimo prostoty historia jest poprowadzona naprawdę dobrze. Mamy realny problem, czyli automatyzację, przez co niektóre zawody jak piloci myśliwców mogą zostać bez zajęcia. Mamy też naszego głównego bohatera, dla którego latanie jest całym życiem, do tego stopnia, że rezygnuje dla tego z wygodnych posad admiralskich, żeby być dalej praktykiem. Dostaje zadanie wyszkolenia pilotów do prawdopodobnie jego ostatniej misji, wśród których jest syn jego poległego towarzysza o śmierć którego się obwinia. Jak wspominałem jest to proste, acz spójne, a dzięki temu, że między bohaterami czuć chemię ogląda się to naprawdę dobrze.


Jednak na start wspomniałem jednym problemie pierwszej części, czyli wszechobecnym patetyźmie i tutaj tak jak w przypadku jazdy na nostalgii. Jest, jednak jest to w granicach normy, a przynajmniej nie biję aż tak bardzo po oczach. Widać też duży postęp w kwestii budowania postaci, którzy nie sprowadzają się już do jednej cechy, a widać, że są to ludzi z realnymi motywacjami i historią, dzięki czemu ich interakcję mają jakąś wagę. Wiadomo, nie ma tu jakiś niesamowitych popisów aktorskich, film jest odegrany poprawnie. Mimo wszystko Miles Teller się tu wybija, ale że to dobry aktor to już wiemy nie od dziś, a Tom Cruise w swoim naturalnym środowisku to totalnie wholsome rzecz do oglądania.


I trzeba przyznać, że te rzeczy, na których pierwszy TOP Gun się wykładał tutaj są zrealizowane poprawnie, czyli można powiedzieć cała ta część odbywająca się na ziemi. A to, co wybitne, czyli sceny w powietrzu jest naprawdę wybitne. TOP GUN: Maverick, jest tym czym powinno być blockbusterowe kino, rozrywką które zabiera nas do niemal innego świata, która jest dobrze zrealizowana. Jest po części tym czym był nowy Batman dla kina superbohaterskiego i tak jak w przypadku filmu o nietoperzu warto na to widowisko wybrać się do kina, gdzie ten film zyskuje wiele.

7/10

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *