Czy ciekawe realia, w których osadzony jest film i świetna obsada wystarczą, żeby zachwycić widza? Raczej nie zawsze, szczególnie gdy odpowiada za niego stosunkowo mało doświadczony reżyser.
Niestety tak było w tym przypadku, ale nie uprzedzajmy faktów. O czym jest „Patrz jak kręcą”? Opowieścią detektywistyczną o zabójstwie na planie teatralnym, ofiarą jest reżyser, który miał nagrać adaptacje przedstawionej sztuki. Na miejscu pojawia się młoda policjantka, w którą wciela się Saorise Ronan oraz starszy detektyw, którego gra Sam Rockwell. Graja oni na kontrze, tutaj klasyczny koncept nowej młodej osoby w pracy pełnej zangażowania, ale i z brakującym doświadczeniem. Z drugiej strony osoba pełna doświadczenia, ale z zerowym zapałem. Film sam wyśmiewa koncept znudzonego detektywa po czym sam nam coś takiego serwuje, co jest idealnym przykładem jego gatunkowej autoironii.
Element ten jest bardzo ważny dla filmu, wszystko stara się tutaj być autoironiczne, tutaj pośmiejemy się z retrospektyw, żeby zaraz samemu je pokazać. Zaraz potem wyśmiewane cech bohaterów, żeby zbudować ideantyczną postać. Jest tego masa co jest w pewnym momencie problemem. Sama autoironia często jest jak najbardziej trafna, a pokazywanie klisz gatunkowych umieszczając je w filmie ma dużo sensu, jednak jest tego zdecydowany przesyt. Jakby film w każdej chcenie chciał pokazać, jaki ma dystans. Niestety wraz z ilością takich motywów spada też ich jakość i tak jak duża część takich mrugnięć do fana potrafi być zabawna i celna w przekazie, tak część z nich jest na siłę.
Tym, co najbardziej elektryzowało w filmie była obsada, lista głośnych nazwisk jest spora jednak tutaj też można mówić o niewykorzystanym potencjale. Brakuje tutaj reżysera, który ich poprowadzi lub wizja, którą ma jest definicyjnym użyciem wspomnianego niewykorzystania potencjału. Saoirse Ronan w ostatnim okresie ma trochę pecha do ról, zeszłoroczny Wes Anderson, który ewidentnie odstawał od największych dzieł tego reżysera, nie wspominając o „Ammonite” rok wcześniej. Tutaj jej postać jest sprowadzona ta zbioru stereotypów o młodej i pełnej pasji, ale też niedoświadczonej osobie w nowym środowisku. Sam Rockwell wpada w ten sam sposób, jego postać znudzonego to istna klisza. W obu przypadkach wygląda to na zamysł, który jednak nie daje zabłysnąć tej dwójce świetnych aktorów. Po drugiej stornie mamy postacie grane przez Adriena Brody’ego i Harris Dickinsona, którzy są ekscentryczni, czasem nawet dla samego faktu co często kuje w oczy, gdy ich rola są zagrane za bardzo.
Natomiast realia Londynu lat ’50 oddane są naprawdę szczegółowo. Tutaj widać największe inspiracje Wesem Andersonem i może film nie jest nagrany tak symetrycznie, jak u Wesa tak w kwestii scenografii i ogólnie rozumianej dbałości o detal wychodzi to bardzo dobrze. Widać, że lokacje są przemyślane, także pod względem rekwizytów, które świetnie budują klimat. Natomiast same ujęcia są spójne i mimo braku wizualnych wodotrysków wszystko tutaj ma sens.
Czy „Patrz jak Kręcą” to definicja zmarnowanego potencjału? Po części tak. Z jednej strony widać że brakuje tutaj ręki reżysera, który by poprowadził ten projekt lub jego wizja autoironii, w której się zatraca sprawia że film w pewnym momencie staje się tym z czego sam kpi.
5/10