Pamiętacie świetny film, jakim był „1917” sprzed kilku lat? Oj dawno nie widziałem jednego dzieła tak inspirującego drugie w tak krótkim czasie.. i to w pozytywnym kontekście.


Skoro już zacząłem od filmu Sama Mendesa to warto napisać o tym co łączy oba te dzieła, czyli warstwa wizualna. „1917” było piękne, gra światłem, flary, kolory, przy tym bolesny naturalizm scen. „Na zachodzie bez zmian” korzysta z wielu tych elementów i naprawdę robi to wybitnie. Ba, jest to film Netflixowy, ale są jego pokazy kinowe i myślę, że naprawdę warto, bo dopiero duży ekranie oddaje rozmach, który tutaj się dzieje. Rozmach, ale przy tym dbałość o szczegóły, te połączenie w obu wspominanych filmach sprawia ze z jednej strony czujemy rozmach produkcji który nie raz powoduje opad szczęki, a przy tym czujemy bliskość wydarzeń.


Jednak o czym właściwie jest „Na zachodzie bez zmian”? Obserwujemy historię Paula Baumera, jednego z wielu żołnierzy wysłanych na front podczas końcówki pierwszej wojny światowej. Co ciekawe film pokazany jest z perspektywy Niemieckiej, co nie tak często zdarza się w kinie, a i sama pierwsza wojna ma dużo mniej reprezentantów filmowych niż druga. Pierwsza wojna to oczywiście wojna okopowa, więc życie w okopach stanowi sporą część filmu, pokazuje dobitnie jak taki styl walki był wyczerpujacy dla żołnieży. Przy czym sceny okopowe przerywane są wypadami poza nie, momenty bardziej sielankowe, ale niepozbawione niebezpieczeństw.


I właśnie na ukazaniu tego, jak wojna jest przypadkowa w duzej mierze opiera sie cały przekaz filmu. Przekaz, który czasem jest zbyt dosłowny, ale o tym zaraz. Mamy tutaj wiele scen ukazujących to, że śmierć na wojnie to nie zawsze bohaterski czyn w walce z najeźdźcą, a często totalnie przypadkowa sytuacja, która mogłaby się wydarzyć codziennie, jednak w warunkach wojny skutkuje śmiercią. Kolejnym morałem wciskanym przez twórców jest bezsensowność wojny. Ludzki życie jest tutaj niczym w rozgrywkach politycznych, a przeciwko sobie stanowią podobni ludzie. Tacy, którzy mogliby pewnie w normalnych warunkach wyjść na piwo i się zaprzyjaźnić, a z powodu urodzenia się po innej stronie granicy zabijają siebie nawzajem. Niestety tutaj jest też mój główny zarzut do tego filmu. Jak bardzo nie zgadzałbym się z morałem tego dzieła tak użycie wcześnie słowa „wciskanie” go do filmu jest bardzo toporne. Szczególnie w kontekście scen pokazujących bezsens wojny widać to na dłoni, a są one powtarzane regularnie przez cały film. Co potęguje długość filmu, który trwa 150 minut, przy czym sam czas nie jest zarzutem jednak w kontekście wielokrotnie wpychanego moralizatorstwa może czasem zmęczyć.


Warto wspomnieć o obsadzie, która poza Danielem Bruhlem jest mało znana. W roli głównej Felix Kammerer, który na dobrą sprawę debiutuje w tak dużej produkcji i naprawdę wypada tutaj dobrze. Jego wiecznie wystraszona/zdziwiona postać, która popada z minuty na minutę w obłęd wojny może wywoływać emocje. To samo z jego partnerami na czele z Katem granym przez Albrecht Schuch, którego można kojarzyć ze świetnej roli w „Berlin Alexanderplatz” tutaj także odgrywa świetną postać.


Najnowsza produkcja Netflixa to film który.. powinno się oglądać w kinach, rozmach audiowizualny jest tutaj niesamowity, a nachalne moralizatorstwo nie przykrywa atutów tego filmu, który mimo dwóch i pół godziny potrafi trzymać w napięciu od początku do końca.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *