Filmy o muzykach to jednocześnie prosta i trudna rzecz. Z jednej łatwo wrzucić dużo muzyczki i fani będą lubić, ale łatwo z tym przesadzić, przez co film będzie nijaki pod kątem artystycznym. Na szczęście mimo spełnienia pierwszego punktu dokument o Davidzie Bowiem to zaprzeczenie artystycznej nijakości.
Film ten w powinien sposób wyłamuje się z określenia dokument. Momentami określiłbym go bardziej mianem ekspresji audiowizualnej, mimo to zamknięty jest w dokumentalnych ramach. Obserwujemy tutaj artystę od momentu, gdy jest bardzo młody, ale już szalenie sławny do niemal końca. Choć to właśnie na pierwszym sukcesie skupia się najbardziej, choć swoisty drugi szczyt popularności i to, co pomiędzy, jak i po jest bardzo ważne dla niego. Ukazuje go nie tylko jako muzyka, ale artystę kompletnego, bo to, że David interesował się kinem niemal każdy wie. Ba jego role są szeroko znane, tak jego malarskie podboje są mniej znane, a było tego jeszcze więcej.
W samej formie film jest naprawdę oryginalny. Z jednej strony mamy typowe ramy dokumentu, jednak nie ma tutaj typowych dla kina dokumentalnego „gadających głów”, znaczy jest, jedna, sam David Bowie. Jest on narratorem, jednak nie takim, który snuje opowieść, a bardziej jest to tak zwany potok świadomości. Który czasem jest ubrany w ramy historii, jednak wplątane są w nie przemyślenia artysty. Które trzeba przyznać są bardzo wartościowe, bo miał On bardzo ciekawe podejście do tworzenia, jak i życia. Choć to w jego przypadku niemal to samo, bo był On twórcą niezwykle płodnym. Można powiedzieć, że czas, który nie poświęcał tworzeniu uważał za niemal stracony, a sama kwestia tracenia czasu jest tutaj bardzo ważna. Wiadomo, zdarzyły się wyjątki, jak wątek żony, który co ciekawe jest jednym z niewielu oderwanych od twórczości wątków. Co ważne film nie zajmuje się życiem prywatnym wprost, można powiedzieć, że nie szuka taniej sensacji. Jednak stara się ukazać myślenie twórcy, z niezwykłym wyczuciem i szacunkiem dla artysty. Nadto potrafi pokazać fenomen Bowiego przez fanów, tłumy na koncertach, kolejki po bilety, to oczywiste. Jednak takich reakcji chciałby każdy twórca, a naprawdę niewielu potrafiło tak rozpalić fanów, którzy dosłownie jedli mu z ręki. Jednak też widać proces dorastania fanów razem z twórcą, także w kontekście wydarzeń na świecie, czego idealnym przykładem jest jego pobyt w Berlinie Zachodnim.
Wracając do formy, film jest wypełniony zabawą twórczą. Animacje pojawiają się wielokrotnie i świetnie zgrywają się z muzyką, a zasługą tego jest cudowny montaż. Momentami może wydawać się bardzo agresywny, ale jest przy tym konsekwentny i można powiedzieć że łączy wszystko w całość. Fragmenty koncertów, teledysków, wywiadów, animacyjne wstawki, są świetnie tutaj zgrane w spójna całość, a do tego muzyka. Oczywiście to jak wszystko, rzecz gustu, ale to jak muzyka zgrywa się z warstwą wizualną filmu jest piękne, a warto dodać, że film jest w całości wypełniony utworami Bowi’ego.
Można powiedzieć, że Moonage Daydream to cos więcej niż film dokumentalny, tak samo, jak David Bowie był kimś więcej niż muzykiem. To ponad dwugodzinne audiowizualne widowisko, jedyne w swoim rodzaju, tak jak Bowie był artystą jedynym swojego rodzaju.
8/10