Kot w butach: Ostatnie Życzenie – Recenzja

Pierwsza część filmowego „Kota w Butach” nie zebrała najlepszych ocen i nie powtórzył sukcesu „Shreka”, z którego ta postać się wywodzi. Jednak zapowiedzi sugerowały zmianę tonu produkcji, która wyszła na dobre.


Sama postać Kota w Butach jest zapewne większości znana. Kot o głosie Antonio Banderasa w nietypowym stroju i szpadą w ręce. Bardzo zabawny, można powiedzieć arogancki, ale też umiejący być uroczy. Historia drugiej części zaczyna się u szczytu jego popularności, jest kochany przez tłumy, które ratuje od oblrzyma, z którym poniekąd nie ma żadnych logicznych szans. Przy tym śpiewając utwór i zabawiając tłum. Jednak po kapitalnej scenie walki odnosi on obrażenia przez swoją lekkomyślność. Budzi się u lekarza, z którym dochodzi do wniosku, że stracił już osiem ze swoich dziewięciu żyć, przez co teraz stał się śmiertelny. Jednak nie przejmuje się tym, aż do momentu, gdy spotyka śmierć w Wilczej skórze. Zostaje przez niego rozgromiony co skłania go do refleksji które wiodą go do swoistego domu dla porzuconych kotów, gdzie kończy swoją karierę kota w butach.


Podczas swojej emerytury, poznaje psa przebranego za kota, który dołącza do niego, mimo typowego motywu odrzucenia. Dowiaduje się też on o gwieździe, która może spełnić jego każde życzenie i wyrusza w podróż za swoistym zresetowaniem sobie żyć. Po drodze pojawiają się dobrze znane postacie z tego uniwersum, a cały film to swoisty wyścig do gwiazdy spełniającej życzenie zrealizowany w klimatach kina drogi. Co sprawia, że uwidacznia się przekaz filmu. Który tak jak w większości animacji, jest przedstawiony bardzo prosto, momentami aż banalnie. Jednak w tej prostocie jest metoda, bo film potrafi zagrać na emocjach widza.


Jak widać fabuła nie jest nazbyt oryginalna, jednak wystarczająca, żeby zainteresować widza i dać realny cel postaciom. A to właśnie na ciekawych bohaterach opiera się ten film. Mamy tutaj po pierwsze bardzo mocne pogłębienie postaci tytułowej, który nie jest już tylko comic relifem. Pokazujemy jego przeszłość, jego drogą ku zmianie z aroganckiego gwiazdora do dbającego o najbliższych bohatera. Wtóruje temu postać Kitty Kociłapki, z którą łączy go wspólna przeszłość, ale i bardzo podobny charakter. Swoistą kontra dla nich jest ich psi towarzysz, który mimo setek odrzuceń i swoistego piekła, jakie przeszedł jest postaciom bardzo pozytywną i niezwykle empatyczną. Jednak też w przeciwieństwie do wyrachowanych kotów jest bardzo impulsywny i działa irracjonalnie. Mamy też oczywiście pozostałych członków wyścigu o gwiazdkę. Jacek Placek jako czarny charakter, który jest zakompleksionym potentatem cukierniczego biznesu, bezwzględna postać, która wprowadza zaskakująco dużo okrutnego humoru do tego filmu. Oraz rodzinka niedźwiedzi, którzy są fajtłapowatą wersją Jacka zapewniającą dużą dozę slapstickowej komedii, ale i też nieoczywisty wątek czym jest rodzina.


I ta mieszanka różnorodnych bohaterów zapewnia masę pola do komedii. Od slapsticku, przez masę humoru sytuacyjnego, ale i masę żartów dzięki świetnemu dubbingowi, który nawiązuje często do naszej popkultury. I ta, nie jestem fanem dubbingów, ale obecnie w kinach mamy tylko wersję Polską, która wypada naprawdę świetnie, nawet ocierając się czasem o poziom świetnego dubbingu z „Shrek’a”. Choć patrząc, że w oryginalnej obsadzie mamy Antonio Banderasa, Olivię Coleman i Florence Pugh to oryginalną wersję warto będzie nadrobić. Wizualnie film również stoi na bardzo wysokim poziomie, szczególnie widać w scenach batalistycznych, które robią wielkie wrażenie, a przy tym są bardzo czytelne. Nie brakuje w nich kreatywności, dzięki czemu ich duża ilość nie męczy, ani przez minutę.


Czy więc nowy „Kot w Butach” wpiszę się do kanonu największych animacji w historii? Raczej nie, ale jest to bez względu sto minut świetnej zabawy, opartej na kapitalnie zrealizowanych scenach walki i masie różnorodnego humoru, a sam przekaz mimo prostoty, jest niebywale uroczy.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *