Jak my wszyscy lubimy polskie komedie, od razu nasuwają się dziesiątki przykładów takich produkcji… oh wait.
Pokolenie Ikei to ciekawy twór, a wszystko zaczęło się od książki, która niczym Tomasz Lis „mówi jak jest”. Jest swoistą wariacją na temat życia młodych Polaków w dużych miastach, pęd, kredyty, przygodna miłość. Film natomiast skupia się w dużej mierzę na ostatnim punkcie, czym szczyci się od samego początku, gdy dostajemy agresywny montaż, gdzie główny bohater uprawia seks z różnymi kobietami. Jest on też narratorem i opowiada o swoim podejściu do tego, ogólnie narrator lubi wszystko tłumaczyć, często bardzo wprost i obrazowo.
Jednak o czym jest filmowe „Pokolenie Ikei”? Można powiedzieć, że o Piotrze, który jest młodym prawniku i prowadzi bardzo hedonistyczne życie jak sam je określa. Które w dużej mierze sprowadza się do psychopatycznego ustawiania życia w sposób taki, żeby mieć jak najwięcej kontaktów płciowych. Tak, w dużej mierze ten film to swoista męska, a może nawet piwniczna odpowiedź na „365 dni”, oczywiście inne wątki niż seks są tutaj też przedstawione, jednak zepchnięte są one na drugi plan. I tak sobie żyje nasz Piotr, a widz zastanawia się w kinie, czemu płaci miesięcznie na ten unlimited, bo przecież jakby fizycznie wydać pieniądze na ten film to można byłoby sobie w łeb strzelić. Jednak wróćmy do filmu, bo pojawia się Olga, koleżanka z pracy głównego bohatera, która nie potrafi znaleźć sobie partnera, mimo że jest atrakcyjną kobietą. Nie zaskoczę, jeżeli powiem, że wszystko toczy się do momentu gdzie wspomniana dwójka się ustatkuje, co jest banałem, ale w kontekście całości nawet urocze.
Najgorsze w tej całej płytkości filmu jest to, że był tutaj materiał na ukazanie czegoś więcej. Zacząłem od opisu, który wskazuje na poruszenie problemów młodych dorosłych. Niestety takie wątki są spychane na dalszy plan, a czasem traktowane niemal ironicznie. Jedynym, który ciekawie wybrzmiewa jest wpływ ojca głównego bohatera na niego o którym dowiadujemy się ze zdradzał żonę. Jest to oczywiście tłem tła, ale daje postaci trochę charakteru, bo poza nią, jest tylko ładną buźką od dużej ilości kontaktów damsko-męskich. I oczywiście mieliśmy i przykłady filmów, które skupiały się na tym i były dobre. Zeszłoroczne „Paryż, 13 dziedziną” w głównej mierze poruszał podobne tematy, jednak robił to z niezwykłym wyczuciem na warstwie emocjonalnej. Tutaj największym ukazaniem wyczucia jest tekst „no dziś nie wyszło, bywa”, a nie będę wchodził już w tematy jak takie ukazanie relacji może być szkodliwe.
Dobra, ale może chociaż film ładnie wygląda? No bohaterowie na pewno, choć ciężko mówić pozytywnie o obsadzie. Co szczególnie mnie boli, bo w filmie debiut aktorski zalicza jeden z moich ulubionych raperów Adi Nowak, którego singiel promuje film i w momencie, gdy zaczyna prowadzić źle zsynchronizowany dialog sam ze sobą coś mnie bolało. Tak jak przy postaci szefa głównego bohatera, w którą wciela się Paweł Małaszyński, który jest, tak przejaskrawiony, że Taika Waititi mógłby się uczyć. Reszta obsady jest raczej po to, żeby ładnie wyglądać ich role są tak nijakie, że nie zostają w pamięci… może to i dobrze. Technicznie film natomiast przypomina większość seriali TVNu, w którym ktoś stwierdził, że zdjęcia Warszawy z dronu nocą to najlepsza rzecz na świecie.
Zdecydowanie był to jeden z najgorszych seansów, na jakich byłem, a film ciężko traktować nawet jako tak zły, że aż śmieszny. To dziurawy emocjonalnie obrazek, powielający negatywne stereotypy i wypaczający rzeczywistość, pchany na kontrowersji i erotyzmie.
2/10