Michel Franco to osoba najbardziej kojarzony z kontrowersyjnego „Nowego Porządku”, który podzielił fanów i krytykę, ale na pewno wywołał szum w ogół jego postaci, który wrócił na duże ekrany z bardzo nietypowym projektem.
Film „Sundown” łączy w sobie kilka sprzeczności. Sama obsada, gdzie mamy Tima Roth’a, który jest bardzo lubianym i cenionym aktorem, jednak lata jego świetności są dawno za nim. Z drugiej strony Charlotte Lucy Gainsbourg, która ma jedną z najciekawszych karier aktorskich łączącą dużo niezależnych europejskich filmów z kilkoma występami w blockbasterach w USA. Do tego młodzi aktorzy, którzy są na początku swojej kariery. Wszystko jednak potęguje zwiastun, który ukazuje znudzonego Tima Rotha, który niemal nie robi nic i kilka sekund agresywnego montażu na koniec. I po części taki jest ten film.
Poznajemy rodzinę na wakacjach, z początku nie jest to powiedziane wprost, ale wyglądają na bardzo bogatych. Widzimy ich przy typowo wakacyjnych sytuacjach, gdzie mamy dość znudzonych dorosłych, których jednak cieszą się, że dzieci, a w zasadzie młodzi dorośli dobrze spędzają czas w kurorcie w Meksyku. Jednak chwile beztroski przerwane są przez telefon, okazuje się, że bliski ich członek rodziny zmarł, a rodzina musi natychmiast przerwać wakacje. Jednak na lotnisku okazuje się, że postać grana przez Tima Rotha zgubiła paszport. Obiecuje on, że poleci następnym lotem, ale tutaj niespodzianka, wraca on do miasta gdzie wynajmuje podrzędny hotel i dowiadujemy się, że wcale nie zgubił paszportu, a celowo został w Meksyku. Następne minuty filmu to życie mężczyzny, które toczy się między plażą i hotelem, podczas których poza piciem piwa i rozmawiania z mieszkańcami miasteczka nie robi nic. Kłamie on swojej rodzinie odnośnie tego, że wróci on do domu i pomoże w pogrzebie do momentu, aż przestaje on odbierać telefony.
Tyle o historii, żeby nie wyjść za daleko, bo takich niespodzianek jak z paszportem dalej jest więcej. Jednak to trzeba przyznać na starcie, są ona bardzo kunsztownie zrobione, a nie są to proste plot twisty, żeby zaszokować widza. I to odnosi się do całego filmy, który jest niezwykle kunsztowny w ukazaniu akcji, podczas której niewiele się dzieje. Mamy człowieka, który jest pogrążony w melancholii, można to interpretować też jako depresję człowieka, który nie ma celu w życiu. Jednak nigdy to nie jest powiedziane wprost, a wszystko kończy się na naturalistycznym ukazaniu codzienności, bez interpretowania tego. Warto tutaj pochwalić cudowną rolę Tima Rotha, który niesamowicie oddaje postać, który jest niemal w pustce, mimo że pośrodku ludzi.
Ważnym elementem filmu jest sama lokalizacja. Meksyk, niesamowicie dualistyczny, na początku kurort dla bogatych ludzi, niby minimalistyczny, a niemal ociekający luksusem, tylko takim w dobrym smaku. Z drugiej strony miasteczko przy lotnisku, gdzie biedniejsi turyści mieszają się z lokalnymi mieszkańcami, a potyczki kartelowe to jest codzienności. Jednak miasteczko, które ma klimat, historię i serce, w przeciwieństwie do wysterylizowanych z uczuć okolic dla bogaczy. Co można też interpretować jako miejsce idealne dla bohatera, który chce siebie odnaleźć.
„Sundown” to trochę takie „Aftersun”, wakacje z rodziną, które miały być pięknym przeżyciem, jednak nie wszystko idzie zgodnie z myślą bohaterów, jednak i z jednych i z drugich bohaterowie nie chcieli wraca. Tak samo oba filmy świetnie trafiają w moje rejestry emocjonalne, kina, które w teorii jest o niczym, a w praktyce są bombami emocjonalnymi.
8/10