Wenecja 2022 roku, piękny festiwal, w którym prezentowane są dzieła wielkich świata kina i pomiędzy nimi dzieło nieco zapomnianego Emanuele Crialese, które dostaje jedenastominutową owację na stojąco, a krytyka rozpływa się nad genialnością jego dzieła.
Od tego momentu minęło trochę czasu i w końcu film mamy dostępny w kinach. Oczywiście promocja opiera się głównie na grającej tu pierwszoplanową rolę Penelopie Cruz. Jest to zdecydowanie najbardziej znane nazwisko na liście płac, ba można powiedzieć, że jedyne znane dla większości widzów. Jednak nie jest to tani zabieg marketingowy, bo Penelope tworzy tutaj bardzo ważną kreację i mimo że to jej córkę można nazwać główną bohaterką to jej rola wcale nie jest mniejsza. Więc śledzimy losy rodziny, w której centralną postacią jest postać Penelope oraz jej córka, jej pozostała dwójka dzieci i mąż schodzą na drugi plan. To właśnie losy najstarszej córki obserwujemy przez cały film, a sam film to bardzo naturalistyczny obraz pewnego momentu w życiu. Ciężko mówić tutaj o rozbudowanej historii, a cały plan wydarzeń można rozpisać w dwóch zdaniach, jednak to nie jest istotne.
A istotne jest to jak film pokazuje postacie, jak z czasem widzimy to jak one same odkrywają siebie. Główna bohaterka od początku próbuje zdefiniować siebie, gdyż nie czuje się dobrze ze sobą. Nawet pada bardzo zapamiętywany tekst, w którym oskarża rodziców, że „źle ją stworzyli”. Nie wpisuje się ona w rolę młodej kobiety, jednak daleko jej też do chłopięcości, tak samo, jak nie wpisuje się ani w bycie dzieckiem, ale jeszcze nie należy do świata dorosłych. Na przykładzie właśnie najstarszej córki bardzo dobrze widać te poszukiwania siebie, próbę zdefiniowania, często w kontekście innych lub wydarzeń, które się dzieją, a są to często bardzo proste wydarzenia dnia codziennego. Jednak dotyczy to też matki, która boryka się także z problemami tożsamościowymi jej małżeństwo nie należy do najbardziej udanych, ale i widzi też problemy najstarszego dziecka.
Ważnym elementem jest relacja wspomnianych bohaterek, miesza się w nich bunt nastoletni, problemy tożsamościowe, matczyna miłość. A przy tym zostaje ona bardzo naturalna, czasem nielogiczna, czasem spontaniczna, po prostu prawdziwa i niezwykle czuła, mimo że momentami powoduje wiele bólu. Oczywiście nie byłoby tego, gdyby nie cudowne kreacje aktorskie, piętnastoletnie Luana Giuliani debiutuje w tak ważnej i jednocześnie trudnej roli. I trzeba przyznać ze wychodzi jej to świetnie, widać jej naturalność, a przy tym w scenach z bardziej doświadczoną Penelope Cruz wcale nie odstaje. Choć trzeba przyznać, że rola Penelope wpisuje się świetnie w jej ostatnie wybory, najbardziej przychodzi na myśl jej rolę z „Bólu i Blasku” Almodovara. Tutaj także jako matka może nieco bardziej ekscentryczna, ale równie niesamowita w swojej roli, która łączy ze sobą wiele sprzeczności, ale i niezwykły naturalizm. Reszta rodziny schodzi trochę na drugi plan jednak ich kreacje są także bardzo prawdziwe i mimo że nie są tak zapadające w pamięć to stanowią ważny element filmu.
„Bezmiar” to niezwykle skromne dzieło, proste w założeniu, momentami bardzo powolne, ale potrafi wywołać emocje na kilku płaszczyznach. Świetny duet aktorski doświadczonej Penelope Cruz i debiutantki Luany Giuliani tworzy niesamowitą chemię na ekranie, a pięknie kadry tylko potęgują emocje, które wypływają z ekranu.
7/10