Hasło nowy Marvel wywołuje u mnie często niechęć i brak zaangażowania, jednak zdarzają się wyjątki i mimo że dwie poprzednie części „Strażników Galaktyki” nie były w mojej ocenie wybitnymi filmami to bawiłem się na nich naprawdę nieźle.


I tego samego można było się spodziewać po nowej części, która wieńczy ich trylogie, ba została zapowiedziana jako zwieńczenie ich historii. Mimo wszystko film zaczyna się niespodziewanie spokojnie, mamy przebłyski z przeszłości szopa Rocketa, gdy po licznych eksperymentach stał się kimś kim jest do tego momentu. Natomiast w teraźniejszości życie toczy się powoli, do momentu pojawienia się przedstawiciela innej cywilizacji, Adama Warlocka. Po dramatycznej walce zostaje on pokonany przez strażników, jednak wspomniany Rocket odnosi duże obrażenia. Jednakże do jego operacji potrzebne jest hasło, umieszczone tam przez eksperymentujących na nim osobnikach, co widzieliśmy w retrospekcji. Drużyna zbiera się i wyrusza w poszukiwania.


Film jest swoistym kinem drogi, gdzie bohaterowie latają z planety na planetę, szukając sposobu, który uratuje ich przyjaciela. W tym czasie mamy też retrospekcje z przeszłości Rocketa, które pokazują jaką drogę przeszedł od zwykłego szopa, do obecnej formy, ale też ile go to kosztowało. Okazuje się też, że przeciwnikami Strażników, od których muszą oni ukraść hasło są Ci którzy skrzywdzili Rocketa. Choć według nich to oni go stworzyli, a teraz chcą go dopaść. Poszukiwania są wypełnione też licznymi scenami walki, co jest oczywiste jak na filmu superbohaterskie. Jednak w przeciwieństwie do ostatnich kilku dzieł Marvela w scenach batalistycznych zadbano w nich o każdy detal, a co najważniejsze są one po prostu ciekawe. Duża zasługa tego, że często postacie są dzielone, mamy też niespodziewane sojusze bohaterów i starcia.


Jednak to, czym wyróżniały się poprzednie części i nie inaczej jest tym razem jest humor. Samoświadomy, lekko ironiczny, choć nie tak wprost, jak w Deadpoolu, mocno nawiązujący do nowych trendów w popkulturze. Jest naprawdę zabawnie, bez nadmiaru żenady i dobrze to balansuje dość dramatyczną historię. Jak na Strażników, czy ogólnie rzecz biorąc na film Marvela, historia jest ciężka i przedstawia naprawdę mocne tematy. Zaczynając od eksperymentów naukowych na zwierzętach, gdzie mamy dosłownie perspektywę zwierzęcia, czy historie Star Lorda, który popada w alkoholizm, po tym, jak stracił swoich najbliższych i uważa ze niszczy wszystko czego się dotknie. Dlatego też uratowanie Rocketa jest dla niego tak ważne, że ryzykuje swoim życiem. A jest tego więcej i nie raz film uderza w te wątki, jednak z grają łączy je z humorem, przez co one wybrzmiewają, jednak nie dołują widza w tym gruncie rzeczy bardziej komediowym dziele.


Największym atutem Strażników zawsze była obsada, a że ona za bardzo się nie zmieniła to tak jest do teraz. Duet Chris Pratt i Batista jest naprawdę komediowym złotem, wiele kwestii, które na papierze wyglądałyby na suchary w ich wydanie wywołują śmiech u widza. Bradley Cooper jako Rocket po raz kolejny robi dubbingowe złoto, a liczne postacie drugo/trzecioplanowe nadają światu autentyczności. Tutaj wielki szacunek za ciekawą, acz nieprzegiętą do absurdu charakteryzacji istot z kosmosu.


Trzecia część Strażników to zdecydowanie godne domknięcie udanej trylogii i najlepszy Marvel od ostatniego Spider Mana. Udało się stworzyć mieszankę angażującej fabuły, która podejmuje trudne tematy, sporą dawkę humory i ciekawe i dobrze zrealizowane sceny batalistyczne, a to wszystko razem sprawia ze te 150 minut w kinie mija bardzo szybko i przyjemnie.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *