Mission Impossible: Dead Reckoning Part One – Recenzja

Kolejna już część przygód Toma Cruise jako Ethana Hunta wjechała na ekrany kin i to z prawdziwym przytupem. Ta seria zapoczątkowana przez Braiana De Palmę jeszcze w latach ’90 zarobiła już miliony, ale nie zwalnia tempa.


Jak widać już w tytule, jest to część podzielona na dwie. Co jest decyzją dość zrozumiałom, patrząc, że można film sprzedać dwa razy, a obecnie filmy rozciągane są do bardzo długich metraży. Choć już ta pierwsza z dwóch części trwa niecałe trzy godziny. Akcję zaskakująco zaczynamy od Polaka, a w zasadzie Marcina Dorocińskiego wcielającego się w dowódcę rosyjskiej łodzi podwodnej. Wiemy, że przewozi ona bardzo niebezpieczną broń. Jednak podczas misji zostają oszukani i wystrzelona przez nich torpeda trafia w nich samych. Wtedy przenosimy się do głównych bohaterów historii, którzy rozpoczynają pogoń za kluczami, które mieli dowódcy wspomnianej łodzi.


Nowe MI to bardzo aktualny film, pod względem ukazania „głównego wroga”. Choć też nie jest to takie oczywiste. Sama broń, o której wspomniałem, to tak naprawdę nie broń, ale bardzo zaawansowana sztuczna inteligencja, mogąca zhakować niemal wszystko. Do wyścigu po zdobycie nad nią kontroli stawiają światowe mocarstwa, korporacje, ale i drużyna Hunta, jak i sama sztuczna inteligencja, która „zatrudnia” do tego ludzi. Poza znalezieniem kluczy bohaterowie muszą też dowiedzieć się co otwierają i ja to uda się poskromić sztuczną inteligencję, która tu nazywana jest bytem. Inny plan ma zespół Hunta, który chce zniszczyć byt w obawie przed niecnym wykorzystaniem go.


Nie zaskoczę jak napisze, że Mission Impossible to przede wszystkim film akcji, bardzo widowiskowy i z ogromnym rozmachem. Co oczywiście może być zarówno zaletą, jak i pójść w absurd jak seria „Szybcy i Wściekli”. Jednak „Mission Impossible” bliżej do ostatniej części „Johnego Wicka”, tak jest widowiskowo, tak jest wiele razy na granicy kiczu i przegięcia, jednak wydaje się, że ta granica nie jest przekroczona. A przede wszystkim to, co widzimy nie wymaga od widza założenia klapek naiwności. A trzeba przyznać, że te sceny robią wrażenie, czy to strzelaniny, czy pościgi, jednak kwintesencją jest finałowa akcja w pociągu. Duża też zasługa dużej różnorodności, czy to miejsc, zaczynając od Wenecji, przez inne metropolie, kończąc na pociągu jadącym przez alpy.


Także różnorodność postaci jest ważna. Oczywiście ponowne spotkanie z Tomem Criuse i jego ekipą jest miłe, ale to nowe twarze dodają tu dużo świeżości. Świetna rola Hayley Atwell, jako złodziejki, która jest jednocześnie urocza, jak i niemoralna, a przy tym wpasowuję się w chemię drużyny, do której dołącza. Po drugiej stronie Vanessa Kirby w roli psychopatki zainteresowanej jedynie zyskami tworzy postać niezwykle pociągającą, a zarazem przerażającą. No i oczywiście Marcin Dorociński, który oczywiście gra dość sztampowo obywatela wiadomo jakiego kraju, jednak nie sposób nie uśmiechnąć się widząc go na ekranie. Tak samo, gdy przy postaci granej przez Hayley Atwell znajdują kilka paszportów, z których większość jest polska, co swoją drogą spowodowało dużą salwę śmiechu na sali.


Najnowszą część sagi z Tomem Cruisem można stawiać obok najnowszego „Top Guna”, czy „John’ego Wicka” jako przykłady dobrych filmów akcji z zapadającymi w pamięć scenami właśnie akcji. Oczywiście cała intryga nie jest niczym odkrywczym, a film mógłby być śmiało pół godziny krótszy to szanuję podejście do tematu sztucznej inteligencji, który jest teraz na czasie i raczej do przyszłorocznej premiery części drugiej to się nie zmieni.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *