No i nadszedł ten weekend, dla mnie i wielu Polskich kinomanów festiwalu filmowego Nowe Horyzonty, jednak też czwarty najlepszy weekend otwarcia w historii kin w Stanach zjednoczonych. Gdzie nowy film Christophera Nolana zarobił dwa razy mniej niż „Barbie”.
Jednak na razie nie będę znęcał się nad Panem Krzysztofem, bo sam czekałem na film opowiadający historię J. Roberta Oppenheimera. Człowieka, który stworzył bombę atomową, ale po kolei. Film opowiadany jest standardowo w trzech aktach. Pierwszy to podsumowanie życia głównego bohatera to początku projektu zbudowania bomby. Część najbardziej chaotyczna i pośpieszna w narracji, ukazująca drogę bohatera do bycia jednym z czołowych fizyków w kraju. Drugi pokazuje same prace nad bombą, dla których zbudowano miasto na pustyni. Wszystko oczywiście dzieje się podczas drugiej wojny światowej, a motorem napędowym jest wyścig zbrojeń między USA, Niemcami i ZSRR. Nie będzie to zaskoczeniem ani jakimś odkryciem tajemnicy jak napiszę, że kończy się on detonacją bomby, a trzeci akt to swoisty osąd moralności i poczynań bohatera.
I chciałbym zatrzymać się przy jednym wydarzeniu, samym wybuchu. Oglądając materiały promocyjne, czy wywiady z reżyserem wiele razy wskazywał On na to, że nie wykorzystano tam efektów specjalnych, a sam wybuch robi ogromne wrażenie. Ba sam miałem wrażenie, że film jest tym promowany. I wyszło to nieźle, sam wybuch, jak i cała jego sekwencja jest ciekawie nagrana, jest dość widowiskowa, ale czy jest czymś czego nie widzieliśmy już w kinie? No nie, tak samo ogólnie rozumiana warstwa wizualna, która jest bardzo kunsztowna, Von Hoytema, tworzy kolejne monumentalne widowisko, jednak widzieliśmy już wiele wizualnie ciekawszych filmów, które nie szczyciły się tym tak jak to robił Nolan przed premierą. Nawet jego film, „Dunkierka”, uważam, że w tym aspekcie jest o poziom wyżej i pozostaje między innymi dzięki temu szczytowym osiągnięciem reżysera.
Problemem może być sama narracja, sam już na początku zaznaczyłem, że pierwszy akt jest bardzo chaotyczny. Niestety podejmuje zbyt dużo wątków na raz, a tu komunistyczne zapędy, tutaj wojna domowa w Hiszpanii, tutaj Einstein, tutaj relacje romantyczne bohatera. I tak mają potem one odzwierciedlenie w historii, mają wpływ bohatera, ale też czujemy ich przesyt. Dlatego też drugi akt, który jest najbardziej klasyczną i prostą historią, uważam za najlepszy. Natomiast trzeci, łączący wątki też działa, jednak za często idzie w tanie moralizatorstwo.
Po wybuch bomby drugi filar, na którym budowany był marketing tego filmu to zdecydowanie Cillian Murphy. Wcielający się w główną rolę Irlandczyk jest absolutnie świetny, zarówno w momentach gdzie wychodzi jego cynizm, jak i pokazywany jest dramat jego niejednoznacznej postaci. I warto przyznać, że obsada w wielu aspektach ratuje ten film, Benny Safdie tworzy świetną rolę, Florence Pugh też jest cudowna, czy Casey Afflec w epizodycznej, ale świetnie zagranej scenie zapamiętują w pamięć. A znanymi twarzami można by spokojnie obsadzić kilka filmów, a Nolan trochę jak Wesa Andersona tworzy tutaj swoje aktorskie uniwersum.
Mimo że przez duża część recenzji narzekałem na ten film to uważam, że jest to kawał filmowego rzemiosła. I to, chyba jest w moim odbiorze problem, bo nie jest to sztuka filmowa, w której można się zakochać, tylko filmowe rzemiosło, na wysokim poziomie z kapitalną obsadą i wielkim ego reżysera.
7/10