Opowieści o nawiedzonych dworach było już pełno, czy to w wersji horrorowej, czy luźniejszej komediowej, czym po części jest ten film, choć najbliżej mu do określenia familijny.
Jest to oczywiście ogromne uproszczenie, bo film ma zarówno momenty bardziej horrorowe, jak i te komediowe, ale widać jego familijny rodowód i bez problemu mógłby zostać puszczony na TV Puls o 16:00 po niedzielnym obiadku. Gdzie pewnie trafi, bo już uprzedzając ocenę nie jest to najwybitniejsze kino. Oglądamy tu losy Bena, który oprowadza ludzi po Nowym Orleanie, wiemy też, że kiedyś był cenionym naukowcem i był w związku z kobietą, która oprowadzała po nawiedzonych domach. Odnajduje go księdza, który potrzebuje pomocy przy opętanym dworze. Okazuje się, że partnerka Bena zmarła, a On poświecił życie na sprawdzanie opętanych domów, jednak zawsze okazywało się to fikcją. Co nie jest tym przypadkiem, bo ten do jest naprawdę nawiedzony. Odwiedza on matkę, która samotnie mieszka tam z synem, dla pieniędzy sprawdza go, mimo że w to nie wierzy i nic nie odnajduje, jednak duch idzie za nim i każe mu do domu wrócić.
Tyle można powiedzieć o fabule, potem mamy już tylko śledztwo, żeby odgadnąć tożsamość ducha i znalezienie sposobu na pokonanie go. Oczywiście w tym jest masa klisz, jak to z niedowierzaniem, czy rodziną, która wprowadza się do opuszczonego miejsca. W sumie sam film siebie wyśmiewa pokazując brak logiki, gdy Ben jest zaskoczony, ze samotna matka jest w stanie pozwolić sobie na ogromny dwór. Niestety brak logiki to nie największy problem tego filmu, a jest nim jego nijakość. I wiem, jest to kino familijne, dla każdego i nikogo. Sama zagadka może intrygować, lecz jest banalnie prosta i film nawet nie daje możliwości widzowi pomyśleć nad rozwiązaniem, tylko sam je podstawia pod nos. Komediowo jest momentami zabawnie, lecz film stara się być poważny nie dając pola do popisu wartości komediowej. Tak samo, jeżeli chodzi o straszenie, jest ono, ale takie, żeby można było dać niską kategorię wiekową.
Sama obsada wydaje się nawet bardzo przyhamowana, Owen Wilson jako ksiądz jest chyba najciekawszą postacią, a gdzieś w trakcie zostaje zepchnięty na trzeci plan. Lakeith Stanfield znany ze świetnego „Przepraszam, że przeszkadzam” gra tutaj na autopilocie postać, która jest definicją nijakości, przez zbiór klisz, jaką ją budują. Jedynie Danny DeVito jest jakiś, choć jego balansowanie na granicy humoru żenady jest ewidentnym dodatkiem, które momentami wygląda jakby było dopisane do filmu.
Wizualnie jest to też niestety bardzo nijakie dzieło. Choć trzeba przyznać, że są sceny z duchami, które same w sobie są naprawdę ciekawe. Tak jak ta, którą możemy widzieć w trailerach z żartującym Owenem Wilsonem z brzydoty ducha. Same kreacje duchów są ciekawe, jednak zabrakło tutaj odwagi, żeby pójść o krok dalej i zrobić naprawdę szalone kreacje.
„Nawiedzony dwór” to kino, którego iście nie znoszę, ja rozumiem, że jest to film dla masowego widza, taki, żeby i wnuczka i babcia obejrzała, jednak przez to jest niemożliwie nijaki, a osobiście wolałbym słabe, acz ciekawe kino, niż coś takiego. Przypomina trochę film zrobiony z excelowej tabelki, który spełnia wszystkie elementy, ale jednocześnie nie ma w nim nic.
4/10