Polskie filmy o rapie to ciekawy przypadek, mamy produkcje udane jak „Jesteś Bogiem”, jednak większość niestety do takich nie należy, ciężko przez brak zrozumienia tematu.


Nowy film Macieja Bochniaka był promowany właśnie jako kolejna produkcja o rapie, jednak jak się okazuje nie jest tak do końca. Reżyser, który zdobył szersza popularność filmem „Disco Polo” niezaprzeczalnie potrafi tworzyć ciekawe produkcje, które wyróżniają się na tle innych  filmów. Jego nowe dzieło to jedna z rodzimych produkcji Netflixa, czyli recenzowany tutaj „Freestyle”. Opowiada historie młodego dorosłego, Diego, granego przez Macieja Musiałowskiego, który razem ze swoim kolegą Mąką nagrywa płytę rapową. Okazuje się jednak, że nie mają pieniędzy na opłacenie studia, a Mąka ukradł z niego mikrofon, żeby spłacić inne zadłużenia. Bohaterowie, żeby dokończyć album muszą wrócić na nielegalną ścieżkę i przeprowadzić transakcje sprzedaży narkotyków na Słowacji. Niemal wszystko idzie zgodnie z ich planem, pojawia się opcja większej współpracy, a w tle trwają przygotowania do ich największego koncertu.


Wygląda to jakby wszystko szło dobrze, jednak zdecydowanie tak nie jest, bo Mąka przegrywa dużą sumę w nielegalnym kasynie, a studio nagraniowe zaciska im pętle na szyi. Powoduje to lawinę kolejnych problemów, gdzie rozwiązanie jednego powoduje dwa kolejne. W tle rozgrywa się wątek miłosny, w którym Diego jest kochankiem Influencerki, której chłopak zaczyna się o ich romansie dowiadywać. Na domiar złego Mąka po raz kolejny generuje problemy, a osoby, które są w stanie z nich wyciagnąc chłopaków są delikatnie mówiąc niebezpieczni i bardzo pamiętliwi.


Film w swojej konstrukcji bardzo przypomina filmy braci Safdie, szczególnie „Nieoszlifowany Diament”, gdzie też bohater próbując wyrwać się z problemów pakował się w kolejne. Podobieństw jest więcej, bo samo tempo i sposób narracji, bardzo przypomina wspomniany film braci. Jest szybko, efektownie, a lawina problemów bez wytchnienia się powiększa. Swoisty chaos narracyjny jest jednocześnie kolejną płaszczyzną, która tutaj nadbudowuje wspomniany efekt, ale także może być problemem. Gdyż są momenty przegięte, gdzie wprowadzanie kolejnych postaci i rzucanie ksyw bohaterów jest przesadzone, ale poza tymi momentami to naprawdę działa.


Produkcja jest promowana jako film o rapie, jednak sam rap jest zepchnięty bardzo szybko na drugi plan, a rozgrywki mafijne stają się głównym motorem napędowym filmu. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jednak momentami wygląda to dość groteskowo, gdy bohater daje koncert na urodzinach partnerki i gra jeden kawałek. I przyznam, że sam rap tutaj wpasowuje się w obecne trendy, a laicko to nazywając dobrze wpada w uch to sam wątek jest niezwykle spłycony.


Maciej Musiałowski to obecnie jedno z najważniejszych nazwisk w polskim kinie i jest to kolejna rola w której udowadnia swoja wartość. Zarówno w scenach akcji, jak i dramatycznych jest niezwykle przekonywający. Niestety zostawiając resztę obsady w tyle, która staje się tłem. Choć warty wyróżnienia jest też Michał Bilicki w roli epizodycznej, acz niezwykle zapadającej w pamięć swoją oryginalnością.


Bez wątpienia „Freestyle” to ciekawe i unikatowe dzieło na tle innych polskich produkcji, sam po seansie pierwsze co napisałem to „bracia Safdie po roku w Polsce”. Film jest utrzymany w stylistyce tych twórców i mimo kilku potknięć film jest niezwykle angażujący i bardzo łatwo się jest w nim zatracić.


6/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *