Jest mało tak kultowych filmów w Polsce, jak oryginalny „Znachor”, co sprawia, że nie dziwi mnie, że Netflix podjął próbę stworzenia nowej wersji tego filmu.


Dla mnie filmowy Znachor to tabula rasa, choć tak nie do końca. Choć nigdy nie widziałem żadnej adaptacji tego filmu, bo poza najbardziej popularną i kultową odsłoną z 1981 roku powstało więcej adaptacji historii Profesora Wilczura. Jednak historia ta jest na tyle znana, że nie oglądając tego filmu znamy jej najważniejsze motywy. W nowej adaptacji poznajemy Profesora w momencie, gdy jest cenionym lekarzem, ma żonę oraz dziecko i wydaje się spełniony zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Jednak zazdrość jego współpracowników jest duża, szczególnie gdy ratuje małego chłopca po poważnym wypadku. Kulminacją tego jest scena napadu na głównego bohatera, czego świadkiem jest jego współpracownik, który nie ratuje go przed napastnikami i zostawia ciężko rannego na pastwę losu. Tej samej nocy żona zostawia list pożegnalny i odchodzi.


Przenosimy się o piętnaście lat do przodu, profesor uważany jest za zmarłego, lecz nigdy nie odnaleziono jego ciała. Natomiast widz poznaje w postaci Antoniego Kosiby właśnie jego, okazuje się, że cios, który dostał w głowę wywołał u niego częściową amnezję. Częściową, bo jego umiejętności medyczne zostały z nim, przez co tytuł znachor, ponieważ pomagał on ludziom, bez dyplomu medycznego, wiodąc niemal pustelniczy tryb życia. Reszta filmu rozgrywa się w małej wiosce, gdzie obserwujemy między innymi jego pomoc miejscowej ludności. Dla których kluczowym miejscem jest karczma, gdzie miejscowy szlachcic zakochuje się w nowo przyjezdnej kelnerce. Jest to dość klasyczny motyw miłości pomimo różnicy klas, jednak rozegrany jest on ciekawie, przez co nie przeszkadza jego sztampowość.


To pojęcie pasuje do całej historii, można nawet powiedzieć, że przewidywalna, co normalnie wypunktowałbym jako wadę, jednak jest w niej coś co sprawia, że oglądamy ją z zaangażowaniem. Szczególnie emocjonalnym, bo film w wielu scenach film potrafi wywołać emocje i bywa dużo bardziej słodko-gorzki niż wydaje się to na papierze. Film ma też bardzo dobre tempo prowadzenia akcji, przez co przez 140 minut nie czujemy dłużyzn, a z drugiej strony, sceny same w sobie mają czas, żeby wybrzmieć.


Kolejnym elementem, który wpływa na pozytywny odbiór filmu może być bardzo dobra obsada i budowanie postaci, które nie są jednowymiarowe. Nawet tytułowy znachor, który jest jednoznacznie pozytywną postacią ma bardzo ciekawie ukazane konflikty wewnętrzne. Wielka tutaj zasługa Leszka Lichoty, który zarówno w początkowej sekwencji jako profesor, a także, przez dłuższą resztę jako znachor świetnie wypada w swojej roli. Tak samo Maria Kowalska, jak i Ignacy Liss świetnie odnajdują się w rolach młodych zakochanych. Mamy też poczet świetnych aktorów w rolach bardziej epizodycznych jak cudowanie groteskowy Krzysztof Dracz, czy Artur Barciś.


Film świetnie jest osadzony w czasach trwania akcji i jakkolwiek nie zabrzmi to trywialnie to czujemy, że jesteśmy na początku ubiegłego stulecia. Szczególnie urzekła mnie architektura, piękne karczma, małe pałacyki, początkowy szpital, czy nawet domy biedniejszych mieszkańców, mają w sobie niezwykły urok, ale też dają pozór realizmu. Ponadto uważam, że film jest pięknie nakręcony. Wiele tutaj niezwykle kunsztownych kadrów, a minimalistyczna praca kamery idealnie zgrywa się z tempem prowadzenia akcji. Jedynym elementem budowania świata, który nie przypadł mi do gustu to muzyka, choć to może być kwestia osobistych preferencji, jednak były momenty, gdzie chciałem, żeby muzyka już po prostu ucichła.


Czy potrzebowaliśmy nowej adaptacji „Znachora”? Szczerze nie wiem, za to mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest to wartościowa produkcja, z bardzo dobrą obsadą, piękna warstwą wizualną oraz wieloma momentami budzącymi emocje. Co sprawia, że znana nam historia potrafi zaangażować.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *