Porwany – Recenzja

Czy wiecie, że dla reżysera tego filmu jest to ósmy film prezentowany w konkursie głównym festiwalu w Cannes? Też tego nie wiedziałem aż do teraz, szczególnie że Marco Bellocchio poza „Zdrajcą” z 2019 nie jest szeroko znany w Polsce.


Ciekawiej robi się, choć nie dla samego Marco, gdy dodam, że nie tylko nigdy nie wygrał nagrodę w Cannes, a nawet nie dostał wyróżnienia, pobocznej nagrody, dosłownie nic. Trochę lepiej, było w Wenecji, ale zostawmy przeszłość reżysera i cofnijmy się do przeszłości kościoła katolickiego, a konkretnie do końca XIX wieku. Poznajemy wielodzietną żydowską rodzinę, do której pewnej nocy przychodzą strażnicy na rozkaz inkwizycji, żeby zabrać sześcioletniego chłopca, Edgardo. Rodzina się opera, a my dowiadujemy się, że według urzędników chłopak został ochrzczony i zgodnie z zasadami państwa papieskiego ma być zabrany przez kościół. Finalnie chłopak zostaje odebrany rodzinie, która zaczyna pościg za nim, aż do Rzymu, gdzie odbywa się jego indoktrynacja.


Sam chłopak bardzo szybko trafia niemal pod opiekę papieża Piusa IX, który ponawia chrzest na nim i wychowuje go w głębokiej wierze katolickiej. Jednocześnie rodzina chłopaka próbuję jak najszybciej odzyskać chłopaka, bojąc się, że ten zapomni o swojej przeszłości. Lata mijają, a my obserwujemy wydarzenia historyczne z upadku państwa kościelnego i finalnego zjednoczenia Włoch. Do osób zaangażowanych w działania Włoskiej armii należą bracia Edgardo, który z czasem zapomina o swoich korzeniach. Do momentu rozpoczęcia procesu, na byłym inkwizytorze, który najbardziej przyczynił się do porwania chłopaka za młodu, które według wielu dowodów było wtedy jednak bezprawne.


Z całej tej mozaiki najciekawszym wątkiem wydaje się być ten rodzinny Edgardo. Widać, jak indoktrynacja kościoła jest silna i podczas nielicznych spotkań z rodzinami zachowuje się on bardziej niż robot, niż syn, który od dawna nie widział rodziców. Mimo że sam proces przechodzenia na chrześcijaństwa chłopaka ukazany jest dość topornie, od sakramentu do sakramentu to widzimy zachodzącą w nim zmianę. Nad wszystkim czuwa papież, który jest ukazany momentami, aż nazbyt przerażająco, gdy niemal zachowuje się jak Imperator z „Gwiezdnych Wojen”. Oczywiście, jest to postać po złej stronie mocy, jednak momentami idzie w tym o krok za daleko, popadając w komizm. Co nie zgrywa się do wątku historycznego, gdzie jego postać do pewnego momentu przypomina bardzo stonowanego stratega.


Mam duży problem z tym, jak film ten wygląda. Z jednej strony mamy bardzo pieczołowicie zrobione sceny we wnętrzach. Widać w nich przepych i rozmach kościoła z tamtych lat, a przy tym film zdaje się dbać o każdy detal i te sceny potrafią robić świetne wrażenie. Z drugiej strony mamy sceny plenerowe, które wyglądają po prostu źle. Obraz jaskółek wklejonych na miasto niczym z „Ptakodemii”, czy papieża na tle oblężonego Rzymu, który wygląda jak wycięty z green scenerna pozostanie mi na długo w pamięci i niezwykle wybijał mnie z oglądania tego filmu.


W przeciwieństwie do pierwszego akapitu stwierdzenie, że osiemdziesięciocztero letni reżyser zrobił mocno staroszkolny film nie powinno zaskoczyć. Mimo to w wielu aspektach mozaika historii indoktrynacji połączona z dramatem rodziny z upadającym państwem kościelnym w tle działa, szczególnie emocjonalnie. Choć czasem trzeba przymknąć oko na niektóre wady to łatwo dać się wciągnąć w świat, który nam przedstawia.


6/10

2 odpowiedzi do “Porwany – Recenzja”

  1. I will immediately clutch your rss feed as I can’t
    in finding your e-mail subscription link or newsletter service.

    Do you have any? Kindly permit me realize so that I
    may just subscribe. Thanks.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *