Zabójca – Recenzja

Davida Finchera nikomu nie trzeba przedstawiać, autor takich klasyków jak „Fight Club”, czy ‘Siedem” od kilku lat jest blisko z Netflixem, na który wyszedł jego najnowszy film.


Niestety jego poprzedni film dla platformy, czyli „Mank” przyjął się raczej średnio. Trochę lepiej było w kontekście jego seriali, a na pewno lepiej było już na Weneckiej premierze tego filmu, która była mocno promowana powrotem Michaela Fassbendera. Aktor wrócił do nas po czterech latach przerwy i to dostając w tym filmie główną rolę, a śmiało można powiedzieć, że widzimy go niemal przez cały czas na ekranie.


O czym opowiada „zabójca”? No oczywiście, że o zabójcy i to płatnym. Będzie to banał, ale film w wielu aspektach przypomina ostatnie odsłony serii gier „Hitman”. Sama struktura jest bardzo podobna, sztywny podział na rozdziały w innych lokacjach, konkretne cele do wyeliminowania i brak szerszej fabuły poza tym. Choć nie można mówić, że nie ma tutaj żadnej historii. Poznajemy tytułowego zabójcę, który ewidentnie najlepsze lata swojej kariery ma za sobą. Ma on wyeliminować ważny cel, jednak pechowo nie trafia. Co wyprowadza go z jego standardowej rutyny, która jest dla niego święta. Szybko okazuje się, że w wyniku tego zostaje zraniona bliska mu osoba, a on wyrusza na swoistą zemstę, która jest drogą w poszukiwaniu prawdy.


Formalnie film jest niezwykle surowy, już po Weneckiej premierze wiele osób pisało, że Fincher nie ma serca i jest to prawda. Film ten jest niezwykle precyzyjnie wykalkulowany. Daje wrażenie jakby każdy ruch oraz każde wypowiedziane słowo miało cos wnosić i nie było przypadkowe, co świetnie zgrywa się z głównym bohaterem, który wciąż powtarza swoje zasady i jest precyzyjnie skupiony na celu. Jednak bardzo ważny jest wspomniany wątek przemijania, nie jest on już tak precyzyjny i powtarzalny jak lata temu. Zaczynają przydarzać się wypadki i nie wszystko idzie zgodnie z planem, przez co coraz bardziej myśli o zakończeniu „kariery”. Przy czym film często potrafi być satyrą dla tego, gdy bohater w swojej powadze wypada po prostu komicznie.


Przejdźmy do scen akcji, bo gatunkowo film ten według mnie thriller akcji, jednak to trochę tak jakby nazwać „Logana” kinem superbohaterskim. A mimo to same sceny akcji wypadają po prostu świetnie. Samo przygotowanie do zabójstwa, precyzja ruchów, badanie zachowań ofiary, jest dosłownie wyjęte ze wspomnianego „Hitmana”. Na kontrze do tego są sceny bezpośredniej walki, gdy wiadomo już, że akcja nie poszła zgodnie z planem, które bardziej przypominają trzecią odsłonę „John’a Wicka”. Są efektowne, dużo tutaj krwi i tłuczonego szkła, jednak widać też, że bohater to nie młodzieniaszek i musi podchodzić do walk używając sprytu i doświadczenia, a nie siły.


Dużym plusem filmu jest samo rozbicie na rozdziały. Każdy z nich dostaje swoje ważniejsze postacie i tutaj oczywiście królowała Tilda Swinton w jednym z nich, lecz bardzo ważne są też miejsca akcji, które nadają każdemu z rozdziałów niezwykły klimat. Oczywiście, nie każdy rozdział jest równie dobry, lecz dają ciekawy powiew świeżości i inne spojrzenia na głównego bohatera. I tu trzeba zaznaczyć, że Michael Fassbender jest świetny w tej roli, nadzwyczajnie dobrze wpasowując się w lekko podstarzałego zabójcę na zlecenie.


„Zabójca” to ciekawy przykład gry, która budzi mocne skojarzenia growe, czy to z seria „Hitman”, czy z trzecią częścią „Maxa Payne’a”, a przy tym jest to bardzo formalne dzieło filmowe. Bardzo precyzyjne i tym przyciągające uwagę widza, oczywiście brakuje mu do największych dzieł Finchera, jednak jest to kawał porządnego thrillera akcji.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *