W końcu w kinach możemy oglądać film nagrodzony złotą palmą na festiwalu w Cannes, czyli najnowsze dzieło Justin Triet.
Chciałem zacząć od stwierdzenia, że jest to zdecydowanie najlepszy film reżyserki, problem w tym, że to był mój pierwszy kontakt z jej twórczością. Jednak na pewno można uznać, że to jest najbardziej docenione jej dzieło, wygrana na najważniejszym festiwalu filmowym, złoty glob za scenariusz, czy dwie nominacje Oscarowe o tym świadczą. Szczególnie nagrody za scenariusz nie powinny być zdziwieniem, bo pod tym kątem film jest po prostu świetny.
Na starcie poznajemy Sandrę, w którą wciela się także Sandra Huller. Jest pisarką, która mieszka w małej alpejskiej wiosce z mężem i niewidomym synem, który stracił wzrok w wypadku, gdy był bardzo młody. W początkowych scenach daje wywiad młodej studentce, który przerywa muzyka puszona przez jej męża. Sandra stwierdza, że zrobił to na złość, a w tym czasie ich syn wychodzi z psem na spacer, wracając, z którego zastaje martwego ojca przed domem. Szybko okazuje się, że z uwagi na głośną muzykę Sandra nic nie słyszała i jest w szoku tak jak syn.
Szybko po tym wydarzeniu zdajemy sobie sprawę, że Sandra jest główną podejrzaną w sprawie wypadku. Oczywiście mamy teorię, że jej mąż wypadł z okna robiąc remont na poddaszu i uderzył głową o komórkę, co spowodowało obrażenia. Lub mógł popełnić samobójstwo, jednak im więcej dowiadujemy się o relacji w małżeństwie tym bardziej przekonywująca staje się teoria w której to Sandra zabiła męża. W tym momencie film skupia się głównie na rozmowach głównej bohaterki z obrońcą, próbach odtworzenia wypadku, wizji środowiskowych, żeby przenieść się w czasie do rozprawy, która stanowi znaczną część tego filmu.
Co ciekawe film nigdy nie próbuje ustalić, czy podejrzana jest winna zabójstwa, same słowa jej obrońcy są tu kluczowe. To nie ważne, że tego nie zrobiłaś, musimy udowodnić, że tego nie zrobiłaś. Jak się szybko dowiadujemy w trakcie trwania procesu to totalnie dwie odrębne rzeczy. Sam proces jest świetnie rozpisany, pełno tutaj zwrotów akcji, przy tym jest to świetnie wyważone i czuć, że każda wymiana zdań ma sens i wpływa na postrzeganie bohaterów. Szczególnie widać to postaci syna Sandry, który pod względem emocjonalnym zdaje się największą ofiarą tej sytuacji. Będąc dosłownie świadkiem grzebania w relacji ich rodziców, która była momentami bardzo gorzka, walki z depresją ojca. Po części spowodowaną wypadkiem, podczas którego chłopak stracił wzrok, a powinien być wtedy po jego opieką, a to zdaje się być tylko wierzchołkiem góry lodowej problemów rodziny.
W gruncie rzeczy film jest bardziej dramatem rodziny niż dramatem sądowym. To swoiste studium rozpadu małżeństwa i syna, który stopniowo dowiaduje się o problemach rodziców i widzimy jak wpływa to na ich postrzeganie. Warto zaznaczyć, że to nie tylko zasługa świetnego scenariusza, ale i obsady. I mógłbym mówić o świetnych rolach zarówno prokuratora jak i obrońcy na chwilę odchodząc od tematu rodziny. Czy świetną rolę dziecięcą Milo Granera to I tak wszystkie zachwyty zbiera tutaj Sandra Huller. Spektrum emocji, które od niej dostajemy jest niesamowite, a to jak potrafi grać zarówno gdy jest kochającą matką, czy gdy jest wściekła na męża podczas kłótni jest zjawiskowe.
„Anatomia Upadku” to bardzo dobra mieszanka ciekawego thrilleru sądowego z dramatem rodzinnym. Świetnie napisanym w obu przypadkach, a do tego te dwa spektra filmu bardzo dobrze ze sobą się łączą, a jako swoistą wisienkę na torcie dostajemy genialną Sandrę Huller. Może to nie jest mój ulubiony film z zeszłorocznej Cannes, ale dalej jest to świetne kino i nie dziwi mnie wcale taki werdykt Jury.
8/10