Paola Cortellesi możemy kojarzyć jako aktorkę i scenarzystkę ze średniej jakości włoskich komedii. Tym razem poza standardowymi rolami zabrała się także za reżyserię.


W filmie, który bardzo ciężko kategoryzować, gdyż odnosi się do wielu nurtów w historii kina. Oczywiście na pierwszy rzut oka kojarzymy go z neorealizmem włoskim. Cała akcja dzieje się tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej właśnie we Włoszech, a cały film jest czarno biały. Skojarzenie podbija to, że film jest czarno-biały, a ważnym tematem jest bieda. Jednak pod względem montażu, a zawłaszcza tematyki film jest dużo bardziej nowofalowy, szczególnie że historia w nim opowiadana często zahacza o tematy celowo, bądź nie, pomijane przez neorealistów.


Film opowiada o życiu codziennym Deli, w którą wciela się sama Paola Corellesi, kobieta w średnim wieku mająca dwójkę dzieci, która żyję z mężem oraz jego ojcem w mieście okupowanym przez amerykanów. Jej życie codzienne jest bardzo ułożone, a przy tym niezwykle ciężkie, pracuje w kilku miejscach naraz, między innymi wykonując zastrzyki starszym ludziom oraz jako pomoc u bogatej rodziny. Niestety większość pieniędzy wydaje na utrzymanie rodziny, której i tak ledwo starcza. Choć sama odkłada pieniądze potajemnie na suknie ślubną dla córki. Niestety sytuacji w domu jest delikatnie mówiąc niewesoła i to nie tylko z uwagi na biedę, która nie pozwala wysłać wspomnianej córki do szkoły.


Gdzie okazuje się, że jednak to nie bieda stanowi największy problem, tylko sztywny patriarchat, który wtedy obowiązywał we włoskim społeczeństwie, a film ukazuje go na wielu różnych płaszczyznach. Czasem bardziej dosłownie, gdzie widzimy przemoc domową męża, wobec Deli, czy gdy widzimy jej interakcje z teściem, który traktuje ją jak służącą bez grama szacunku. Jednak jest też to bardziej subtelnie ukazane, jak w relacji córki głównej bohaterki, która po zaręczynach przechodzi i młodzieńczej miłości w kolejny jednostronny związek, w którym Deli widzi zalążki swojej relacji z mężem. Jednak najpiękniejsze są momenty gdzie ten patriarchat pęka, widać to w rozmowach męża Deli ze swoim ojcem, który nie jest pewny słuszności swoich czynów. Mimo to nie jest to tania zmiana, a stawianie w wątpliwość swojej męskości.


Budują to też świetnie postacie poboczne i historie, które zostają w tle. Szczególnie w momentach, gdy bohaterka opuszcza dom, gdzie poznaje amerykańskiego żołnierza, z którym na początku nie potrafią się porozumieć, a z czasem ich relacja zmierza w stronę przyjaźni. Czy jej byłym ukochanym, który proponuje jej ucieczkę z miasta. Przy tym te poboczne historie to świetny comic relief do poważnej historii, która napędza tytuł. Sam humor potrafi być często bardzo nieoczywisty, a czasem bardzo wprost i absurdalny. Jednak co najważniejsze nie umniejsza powagi problemów, które porusza film.


Zacząłem od tego, że film jest czarnobiały, jednak to zbyt mało, żeby oceniać jego warstwę techniczną, która jest po prostu świetna. Z jednej strony film wypełniony jest neorealistycznymi spokojnymi kadrami, ukazujące biedę, ale i piękno włoskiego miasteczka. Przy tym film ma wiele cudownie nowofalowych chwytów montażowych, a czasem nawet sekwencje wyjęte np. z wczesnych filmów Godarda.


„Jutro będzie nasze” to film niezwykły, neorealistyczna opowieść o temacie wychodzenia z patriarchatu, czyli tematyce, który oryginalny włoski neorealizm ominął. Zostając stylistycznie w jego ramach, a przy tym nie bojąc się uderzyć w nowofalowe klimaty, czy to w ukazaniu kobiet, humorze, czy montażu. Kino ważne, które jest niezwykle przyjemne w odbiorze, opowiadające historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat, która w naturalny sposób odnosi się do współczesności.


8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *