Anh Hung Tran to reżyser, którego znamy z kilku Wietnamskich produkcji. Szczególnie „Rykszarz” oraz „Zapach zielonej papai” zostały zauważone na zachodzie. Jednak to jego najnowszy film może być prawdziwym przełomem, pod względem rozpoznawalności dla Wietnamskiego reżysera. Przypomina to sytuację Ryûsuke Hamaguchiego, który po sukcesie „Drive My Car” zdobył szerszą rozpoznawalność.

Podobny scenariusz może nastąpić w przypadku Wietnamczyka, a nawet po części już nastąpił z kilku powodów. Poczynając od nagrody za reżyserie na tegorocznym festiwalu w Cannes. Nie dość, że jest ważnym stemplem jakości, to rozszerza drogę dystrybucyjną, bo dzięki tej nagrodzie film może być atrakcyjniejszy w oczach dystrybutorów. Mogło się to przełożyć dla przykładu na polską dystrybucję przez Gutek Films oraz obecność na festiwalu Nowe Horyzonty, gdzie film nie dość, że był w prestiżowej sekcji Galowej, to każdy jego seans był wyprzedawany do ostatniego miejsca, co pokazuje również zainteresowanie widzów. Ważnym elementem zwiększonego zainteresowania może też być przeniesienie akcji do Francji w XIX wieku. Wietnam przedstawiony w jego wcześniejszych filmach był bez wątpienia ciekawy i klimatyczny. Mógł być on jednak niezrozumiały dla masowego widza, szczególnie z zachodniego kręgu kulturowego, dla którego Wietnam to egzotyka.

Film zaczyna się od ponad pół godzinnej sekwencji gotowania wraz z serwowaniem przygotowanych dań. Pod względem efektów wizualnych i dźwiękowych proces gotowania przedstawiony jest niesamowicie, zarówno na początku jak i w późniejszych scenach. Jest to tak zwany foodporn, jaki możemy kojarzyć z Instagrama, przeniesiony na kinowe ekrany ze spokojnymi kadrami i Francuskim klimatem. Jednakże film ten nie jest pozycją dla vegan z powodu dużej ilości mięsa na ekranie, która może ich odrzucić.

W kuchni rządzi Eugenie grana przez Juliette Binoche, której pomagają dwie dziewczynki, z których umiejętnościami i wiedzą zdecydowanie wyróżnia się Pauline grana przez Bonnie Chagneau-Ravoire. Posiłek przygotowany przez nie serwowany jest dla cenionego krytyka kulinarnego Dodina i jego gości. Wspomniana Eugine pracuje dla niego już od 30 lat i pomiędzy nimi wytworzyła się relacja, po części miłosna, po części zawodowa. Poza gotowaniem to ta relacja jest głównym elementem filmu. W całości przeplatany jest on na zmianę scenami rozmów bohaterów gdzie widzimy rozwój ich relacji ze scenami gotowania, a także konsumpcji, która połączona jest ze swoistą gastronomiczną edukacją. W tle zauważalny jest również wątek rywalizacji pomiędzy Dodinem a miejscowym możnym oraz wspomnianej Pauline , która rozwija się pod okiem Dodina i Eugine. Dziewczyna jest córką biednych sąsiadów Dodina, którzy chcą, żeby został on mentorem Pauline.

Jednak przejdźmy do prawdziwego crème de’la crème tego filmu, czyli jedzenia. Sposób ukazania go od momentu zerwania warzyw, poprzez przygotowanie do podania jest niesamowity. Jedzenie jest różnorodne, ciekawe, ekstrawaganckie i przede wszystkim wygląda wprost nieziemsko. Przypomina to oczywiście „Uczta Babette”, choć jest jeszcze lepiej i ciekawiej, a film w sam w sobie dużo lepiej wygląda. Do tego efekty dźwiękowe podczas przygotowania, każde cięcie nożem, każda złamana chrząstka, każde zabulgotanie bulionu jest zaznaczone. Jest to topowy przykład fine dining’u, nie boi się natomiast punktować jego negatywów. Unaocznieniem tego jest kolacja u księcia, której nie widzimy, ale słyszymy dialog, gdzie Dodin punktuje przesadę w menu, jakie zostało przygotowane.

Jednak zaletą przygotowywanych dań jest ich różnorodności. Znajdziemy tutaj tytułowy bulion, który swoją prostotą wyróżnia się miedzy innymi, bardziej złożonymi daniami głównymi lub uroczymi deserami. O ich skomplikowaniu niech świadczy fakt, że do przygotowania sosu będącego małym elementem jednego z dań potrzeba więcej czasu, pracy i składników, niż większości widzów poświeciłaby na przygotowanie całego dania. Dokładność i przywiązywanie uwagi do szczegółów podczas przygotowania dan ma wielki wypływ na późniejszą konsumpcję dań, które razem tworzą historię, opowiadaną podczas ich spożywania. Zarówno przygotowanie posiłku, jak i proces konsumpcji to wielka lekcja, nie tylko gotowania, ale i historii, manier i obyczajów.

Podążając za słynnym przysłowiem „przez żołądek do serca”, jest to w dużej mierze film o miłości Eugine i Dodina. Jest to niezwykła relacja, z bardzo długim, przeszło trzydziestoletnim stażem, jednakże wciąż jest w niej dużo namiętności, przywiązania i chęci jej rozwoju. Bardzo dobrze obserwuje się jej ponieważ mimo takiego stażu cały czas potrafi się w niej coś zmieniać. Dzięki temu brakowi stagnacji widz angażuje się  emocjonalnie. Niektóre sceny wywołać mogą również niezwykle skrajne uczucia. Przy czym dużo odbywa się tutaj w detalu, w pojedynczych dotknięciach, jak i spojrzeniach. Dlatego też, momenty kulminacyjne, tak dobrze wybrzmiewają, często łamiąc konwenanse, na których opiera się reszta akcji. Jednak one same w sobie nigdy nie stanowią klucza do sceny, a stanowią barierę, której przekroczenie sprawia pobudzenie emocji, zarówno w bohaterach, jak i w widzu.

O wizualnym aspekcie filmu można byłoby mówić godzinami, film jest po prostu piękny, skąpany w słońcu Prowansji, klimatu pięknych willi na małych wioskach. Łącząc to co najlepsze z wielu nurtów w kinie, dla przykładu ze slow cinema. Pełno scen ma majestatyczne, długie ujęcia, jednocześnie akcja jest ukazana w dość szybkim tempie, szczególnie sceny gotowania, które momentami, niemal zahaczają o montaż i dynamikę kina akcji. Oczywiście podczas rozmów film zwalnia, jednak dobrze balansuje tempem tak, że nie czujemy tych dwóch i pół godziny trwania tego filmu. Balans zachowany jest również w lokacjach, nie mamy tylko scen w kuchni ukazujących gotowanie, kamera nie boi się wyjść na zewnątrz, czy to przy prozaicznej czynności wyrywania marchewek, czy przy doniosłej rozmowie między bohaterami. Świetnie łączy się to z wyczuciem czasu w ciągu dnia, dużo scen rozgrywa się podczas złotej godziny, gdzie te piękne zdjęcia nabierają dodatkowego blasku.

Wisienką na tym pysznym torcie jest obsada, dla Juliette Binoche to swoisty powrót do wielkiego kina i najważniejsza rola od dawna. Jest to rola niezwykle wielowymiarowa i kompletna, ukazująca pełne spektrum emocji. To samo można powiedzieć o partnerującym jej Benoicie Magimelu, który świetnym „Pacification” wrócił na aktorski top i udowadnia, że nie chce z niego schodzić. Razem tworzą oni niesamowity duet na ekranie, który za każdym razem gdy jest ukazany na ekranie ma niepowtarzalną chemię. Jest jeszcze młodziutka Bonnie Chagneau-Ravoire odgrywająca jedną z najbardziej minimalistycznych, a jednocześnie urzekających ról dziecięcych współczesnego. Nie brakuje też ciekawych ról epizodycznych, które są nieco bardziej ekscentryczne, co stanowi ciekawą kontrę i często dodatek komediowy.

Czy „Bulion i inne namiętności” to najlepszy film, jaki widziałem na poprzedniej edycji festiwalu Nowe Horyzonty? Tak i mógłbym jeszcze raz wspominać tu o pięknym ukazaniu jedzenia, pięknych dźwiękach, czy jeszcze piękniejszej obsadzie. Z czystym sumieniem mogę zaprosić na 150 minut kinowej uczty, którą jest ten film, dostarczający kinofilskiej przyjemności na tak wielu poziomach.

9/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *