Są reżyserzy na których filmy się czeka i jednym z najważniejszych przykładów jest w moim przypadku Paul Thomas Anderson, którego nowy film trafił do kin ostatniego dnia tego roku.

Po mrocznej „Nici Widmo” PT postawił na dużo luźniejsze klimaty, sam klimat jego nowego filmu i ton może bardzo przypominać „Boogie Night”. Akcje filmu rozgrywa w Los Angeles lat siedemdziesiątych podczas kryzysu paliwowego. Wydarzenia te mają lekki wpływ na fabułę, ale świetnie ukazują nastroje społeczne w tym okresie. Sam film ma bardzo ciekawą strukturę, śledzimy losy dwójki głównych bohaterów. Piętnastoletniego aktora który zauroczył się w dużo starszej dziewczynie i ją, zagubioną kobietę która nie ma planów na przyszłość i dzięki relacji z nim może rozwinąć skrzydła. Jednak wspomniałem o strukturze, cały trick polega dla mnie na aktorach drugoplanowych. Bradley Cooper, Sean Penn czy Tom Waits pojawiają się na kilka minut minut, odgrywają bardzo ważną role dla fabuły i znikają.

I uważam to za bardzo ciekawy zabieg który z jednej strony pozwala na dużą wolność, bo skoro mamy postać która zniknie za kilka minut z ekranu to może zrobić na dobrą sprawę wszystko. Przy tym buduje się poczucie, że są to osoby ważne, mające duży wpływ na naszą dwójkę. W szczególności Cooper i Penny grają producentów filmowych z tamtych lat w sposób przerysowany do granic możliwości są świetni, a ze pojawiają się na wspomniane kilka minut nie jest to męczące, a ciekawe dla widza.

Jednak motorem napędowym jest relacja miedzy dwójką głównych bohaterów. Ich poznawanie się, budowanie bliższej relacji, ale też oddalanie od siebie. W tym aspekcie dominuje naturalizm, ich relacja rozwija się powoli przez cały film. Wpływa na relacje z innymi bohaterami, które pokazują dynamikę tego komu bardziej zależy na relacji. Gdzie na początku widoczne było zauroczenie Gary’ego, tak później nie jest to takie oczywiste. Poza tym łączą ich biznesy, Gary mimo młodego wieku świetnie odnajduje się jako przedsiębiorca, a dla Alana jest to ucieczka od pracy, której nienawidziła.

I te biznesy świetnie łączą się z osadzeniem filmu w latach 70, bo czy w innym momencie w historii można by mówić na poważnie o łóżkach wodnych? Choć i tutaj są one nieraz wyśmiewane ciekawym biznesem. Warto też wrócić do tego, że Gary jest aktorem i ten motyw też wyraźnie przebija się przez ten film. Dostajemy tutaj wiele smaczków ze świata filmu lat 70 od wspomnianych wcześniej mocno drugoplanowych postaci do wejście za kulisy castingów.

No i największa bomba, dwójka głównych bohaterów to debiutanci, tak nie grali w niczym innym. Tak jak Alana Haim możemy kojarzyć z zespołu Hime którym Andreson reżyserował teledyski. Z drugiej strony Cooper Hoffman czyli syn przedwcześnie zmarłego Philipa Seymoura Hoffman. I tak, oboje dają radę, ba są to świetne role niezwykle naturalne, a jeszcze raz wspomnę jest to ich pierwsza rola w filmie, ba i to jakim. Ogólnie trzeba przyznać ze film zagrany jest świetnie.

Mimo, że ogólny wydźwięk filmu jest dużo lżejszy niż w poprzednich dziełach to do warstwy technicznej podejście było bardzo poważne. Każda scena wygląda przemyślanie pod kątem świecenia i ustawienia aktorów w kadrze. Brzmi to banalnie lub jak coś co powinno być normą w kinie, ale tutaj robi to wrażenie, właśnie te małe detale, które składają się na odbiór filmu. A co jeszcze polepsza odbiór filmu to muzyka, ta tutaj nadaje klimat i świetnie wpasowuje się w realia tych lat jak i potrafi nieraz podbić emocje.

I tak chwale i chwalę, bo to jest naprawdę świetne kino, a przy tym niezwykle lekkie i po prostu takie wholsome. Szczerze dawno nie czerpałem po prostu takiej radości z seansu, a to chyba jest najważniejsze.

9/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *