Timeless Film Festival Warsaw 2024

Zakończyła się pierwsza edycja Timeless Film Festival Warsaw, festiwalu klasyki kina, do którego początkowo podchodziłem bardzo sceptycznie. Jednak im bliżej do samego festiwalu tym moje uczucia stawały się coraz bardziej pozytywne. Sam program festiwalu to wspaniała mieszanka filmów, uchodzących za znaną i cenioną klasykę, którą powinien znać każdy po perełki, które są mniej znane szerszej publice. Sam wybrałem się na dziesięć seansów, gdzie wybierałem filmy z kategorii, słyszałem o nich dużo I chce je zobaczyć na dużym ekranie i nie znam, ale coś podpowiada, żeby na nie iść i w obu wypadkach się nie zawodziłem.


Sam festiwal odbywał się w kilku warszawskich kinach co monetami mogło być problematyczne, gdy trzeba było przenieść się z jednego kina do drugiego, a odstęp między filami to było kilkadziesiąt minut. Jednak sam program był bardzo przemyślany I nigdy nie miałem pod tym względem problemów, a że darze te kina wielką miłością (większość seansów to były kina Muranów i Iluzjon <3) to bycie w tych miejscach w atmosferze festiwalu było czymś pięknym. A atmosfera był świetna, tak samo, jak frekwencja na festiwalu, gdzie nie byłem na filmie, na którym było mniej niż połowa sali, a wiele seansów na przeszło sześćdziesięcioletnie filmy była wyprzedana.


Trzy Kolory: Czerwony (1994)

Mimo że chronologicznie jest to trzeci kolor, to jest to moje pierwsze zetknięcie z trylogią Kieślowskiego. Film nominowany do między innymi trzech Oscarów i biorący udział w konkursie głównym w Cannes to ciekawy przykład dramatu, który opowiada historie bohaterów w dość niekonwencjonalny sposób. Choć z pozoru jest to liniowa fabuła to opowieść o młodej modelce, która potrąca psa i przez to poznaje jego właściciela, emerytowanego sędziego jest dużo bardziej złożona niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Przy tym ich przenikanie ukazane jest niesamowicie kunsztownie łącząc odpowiednie budowanie emocji ze swoistą poetyckością, której film jest pełny. Dodając do tego świetny duet aktorski w postaci Irène Jacob i Jean-Louis Trintignant dostajemy bardzo ciekawy obraz koronujący karierę jednego z najważniejszych polskich reżyserów.

8/10


Goldenfinger (1964)

Od swoich początków postać Jamesa Bonda przeszła bardzo długą drogę. Jednak to od właśnie tej części zaczynamy widzieć charakterystyczny styl, który zaczął przejmować serię. W tym filmie widać ten proces balansowania między poważnym Bondem, eleganckim, zabójcą, a groteską i komedia, jaką prezentuje. Trzeba otwarcie przyznać, że historia jest prosta, postacie to zbiór archetypów, ale mimo to film po prostu ogląda się bardzo dobrze. Nie raz rozbawi, nie raz wywoła ciarki zażenowania tym jak się zestarzał, ale też zaimponuje jak potrafi bawić się konwencją i to ta mieszanka sprawia, że jako całość działa tak dobrze. Sean Connery to ultimate Bond.

7/10

A Hard Day’s Night (1964)

The Beatles sześćdziesiąt lat temu nakręcili film. Grupy nikomu nie trzeba przedstawiać, ale jej fenomen tak, szczególnie że film został nagrany na początku szczytu popularności zespołu i to widać. Szał na nich przedstawiony w filmie jest niesamowity, ale też oglądając dokumentalne rzeczy prawdziwy. A sama historia banalna i pretekstowa, tylko po to, żeby Brytole mogli sobie pośpiewać i pożartować, ale to działa. Humor nawiązuje do najlepszej szkoły slapsticku i sprawdza się wybornie. Natomiast muzycznie… jest to film z muzyką Beatles’ów, to po prostu musi działać. Tym bardziej na dużym ekranie, przy pełnej Sali widzów.
P.S. Film wcześniej oglądany w domu i w kinie odbiór jest nieporównywalnie lepszy

7/10

Mikey i Nicky (1976)

Historie przyjaźni były ukazywane w kinie na różne sposoby, a ten przedstawiony w filmie Elaine May jest jednym z najtrudniejszych z nich. Od przyjaciół, którzy pomagają sobie w kryzysowej sytuacji po niemal wrogów z różnymi stadiami pomiędzy a film w zasadzie jest pościgiem pomiędzy płatnym zabójcą a ofiarą. Gdzie scenariusz rozpisany jest świetnie, trzymając widza przez cały czas w niepewności, a bohaterowie tytułowi to najgorsi ludzie na świecie, od których nie można oderwać wzroku ze świetnymi rolami Johna Cassavetesa i Petera Falka.

8/10

Lampart (1963)

Luchino Visconti dostaje ogromny budżet na film, żeby zrobić monumentalne widowisko historyczne. W wielu przypadkach brzmi to, jak scenariusz na rozczarowanie, ale nie tym razem. Włoch opowiada o historii wojny prowadzącej do zjednoczenia Włoch w kontekście rodzin Sycylii i życia na tej wyspie. Wśród bogactw pięknych willi i wystawnych bali, ale ze świadomością, że jest to przeddzień końca takich dni. Świetnie łącząc wątki romantyczne, społeczne i historię wojenną w akompaniamencie pięknych wnętrz i kadrów.

9/10

Anselm (2023)

Tak jak kino fabularne Wima Wendersa w ostatnich latach zawodziło (nie licząc świetnego najnowszego „Perfect Days”) tak jego kino dokumentalne trzymało wysoki poziom. Tym razem bierze się za opowieść o jego równolatki i krajanie, tytułowym Anselmie Kieferze, który mimo niemal osiemdziesięciu lat jest dalej bardzo płodnym artystą zajmującym się głównie obrazem i rzeźbą. Zaczynając od onirystycznego przedstawienia jego prac do ukazania jego historii w sposób bardziej dokumentalny. Pokazując go jako człowiek kontrowersyjnego, jednak z bardzo dużą świadomością swoich działań i pewnego słuszności swoich poglądów. I, mimo że film nie raz potrafi uderzyć w banał, grając na granicy kiczu to jest cos wciągającego w wizji Wima.

6/10

Stop Making Sens (1984)

Macie tak czasem w kinie, że film jest was w stanie zahipnotyzować na półtorej godziny podczas których wpatrujecie się w ekran, a świat poza nim nie istnieje? Tak było w moim przypadku, gdy na ekranie pojawił się David Bryne i chciał nam puścić kasetę. Zwykły film, który jest nagraniem koncertu, ale za to, jakiego i jak zrealizowanego. Od „Psycho Killer” gdzie David Bryne stoi sam na scenie z gitarą przez kolejne utworzy, gdzie pojawiają się kolejni członkowie zespołu Talking Heds do legendarnego ogromnego garnituru, w którym David kończy koncert. Jest to prawdziwa uczta audiowizualna, gdzie każdy kadr ma sens, a ruch są przemyślane pod każdym kątem. No i muzyka, tak szalona, tak monetami bezsensowna, prosta, acz złożona. Jest w tym cos eklektycznego co sprawia, że ten „prosty zapis koncertu” działa tak niesamowicie.
P.S. DO OGLĄDANIA TYLKO W KINACH

9/10

Sprawa Życia i Śmierci (1964)

Michael Powell i Emeric Pressburger to duet, o których twórczości słyszałem już nie raz, a to było moje pierwsze zetknięcie z ich dziełem i o matko. Po pierwsze szok, że to jest film z 1946 roku. Wygląda on świetnie, montaż jest niebywale nowoczesny, a poziom kreatywności wychodzi poza wszelką skalę. Gdzie fabuła jest tak absurdalna, a przy tym tak genialnie poprowadzona. Pilot brytyjski zostaje zestrzelony i cudem przeżywa wyskoczenie z samolotu bez spadochronu. Teoretyczne to przeżył, a może praktycznie, bo powinien umrzeć, jednak przedstawiciele zaświatów nie mogą go znaleźć w brytyjskiej mgle. Gdy zbliżał się do swojego końca rozmawiał z amerykańską operatorką w której w wzajemności się zakochał. I tu powstaje paradoks, powinien być zabrany do zaświatów przez specjalnego wysłannika, jednak fakt uczucia to uniemożliwia. Daje to ogromny potencjał do komedii, która jest świetnie napisana i trzeba tu przyznać, że niemal każdy dialogi w tym filmie to złoto w czystej postaci. Natomiast same postacie są tak pięknie i absurdalnie rozpisane, a przy tym jest to spójne i niezwykle oryginalne.

9/10

Chinatown (1974)

Kino noir odżyło i to za sprawą Polaka, który stworzy jedno z najciekawszych dzieł w tym gatunku. Jednak warto zaznaczyć, że to nie on odpowiadał za scenariusz, który jest jednym z najlepszych w historii kina. Opowieść łącząca osobistą historię z watkami politycznymi, gdzie widz ciągle jest jeden krok za bohaterami, próbując łącząc przedstawione fakty, a film w naturalny sposób cały czas wodzi go za nos. Do tego kapitalny Jack Nicholson w głównej roli i piękne ukazanie Los Angeles daje nam film kompletny. Zachwycający intrygą, ale też dramatem bohaterów, a przy tym nie raz potrafiący rozbawić i nie mówię tylko o momencie, w którym Polański pojawia się na ekranie, a cała sala kinowa wybuchła śmiechem.

9/10

Niebo Nad Berlinem (1987)

Wracamy do Wima Wendersa, tym razem z czasów jego szczytowej formy twórczości fabularnej. Reżyser przedstawia nam obraz Berlina z perspektywy aniołów, brzmi kiczowato? I tak trochę jest, przynajmniej na początku, gdy mamy sceny ukazujące obywateli miasta w różnych momentach ich życia oraz ich przemyślenia. Jednak robi się poważniej, gdy Wim bierze się za rozliczanie trudnej przeszłości i ówczesności Berlina, kończąc to zamykając film w zaskakująco przystępnej fabule. Jest to bardzo ciekawa mieszanka gatunkowa, która może jest trochę przekombinowana, a na pewno momentami przeciągnięta, ale nie sposób odmówić jej samoświadomości filmowej i miłości do kina. Columbo i Nick Cave pozostaną na zawsze w moim serduszku.

7/10

Jak widać po ocenach poziom festiwalu był niesamowity, a niektóre seanse zapamiętam na długo („Stop Making Sense” <3). Dawno po takiej imprezie nie miałem wrażenie niedosytu, szczególnie że nie byłem na żadnym koncercie, który organizowała festiwal, taki „Amadeusz” w Operze Narodowej brzmiał jak coś cudownego. Tak samo żałuję, że nie widziałem na dużym ekranie filmu „Paryż, Teksas”, lub, że nie byłem na maratonie filmów studia Ghibli. Mimo to uważam, że był to jeden z najlepszych festiwali, w których uczestniczyłem i dowód na to, że warto oglądać klasykę kina na dużym ekranie. Mam nadzieję, że to jest pierwsza edycja z wielu i ponadczasowe kino wróci w formie tego festiwalu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *