Radu Jude to geniusz, zawsze chciałem to napisać. Po genialnym „Nie oczekujcie zbyt wiele po końcu świata” przychodzi do nas z dużo skromniejszym projektem.
Choć nie przeszkodziło mu to w wygraniu nagrody za scenariusz na tegorocznym festiwalu w Berlinie. Jednak reżyser sam podczas sesji Q&A na festiwalu Nowe Horyzonty przyznał, że zdjęcia do filmu trwały około tydzień i był to film kręcony iPhonem. Pierwsze kilka, jak nie kilkanaście minut, to sceny z życia jednego z bezdomnych w rumuńskim mieście Cluj. Poza tym, że przeklina pod nosem, nie wyróżnia się niczym szczególnym — no może jeszcze tym, że zbiera śmieci z parku z ruchomymi modelami dinozaurów. Jego beztroska kończy się, gdy na okupowane przez niego pomieszczenie techniczne w budynku zostaje zrobiony nalot, czyli komornik z ponownym nakazem eksmisji przy eskorcie policji.
Wtedy mamy zmianę głównego bohatera i staje się nią komorniczka, która, jak się okazuje, była już wielokrotnie u mężczyzny. Tym razem godzi się na eksmisję, ale prosi o pół godziny, podczas których widzimy rozmowę bohaterki z policjantami. Okazuje się, że na miejscu kamienicy, z której go eksmitują, powstanie hotel butikowy. Gdy wracają do mężczyzny, widzimy, że ten popełnił samobójstwo. Bohaterka próbuje go reanimować, ale na marne. Po powrocie do domu rezygnuje z wakacji z rodziną i zostaje w Cluj, żeby pogodzić się z sytuacją, która odcisnęła na niej piętno. Od tej pory widzimy jej tułaczkę od człowieka do człowieka w celu uzyskania ukojenia.
Końcówka brzmi bardzo patetycznie, a całość ogólnie bardzo przygnębiająco. Jednak jest to Radu Jude i w całym dramacie ukazanej historii mamy ogromną dawkę satyry i humoru. Sam bezdomny jest ukazany karykaturalnie — oczywiście, w momencie jego tragedii czujemy, że to człowiek z krwi i kości, ba, z ciekawą i przykrą historią, którą potem bohaterka odkrywa. Jednak jest to też zabawne, gdy widzimy jego przemierzającego miasto, zachowującego się w absurdalny sposób, momentami jakby nie miał hamulców moralnych. A to tylko preludium do humoru — jak zawsze u Rumuna, nie brakuje tu świetnych dialogów, jak i ukazania różnych absurdów dzisiejszego świata.
Tym razem film podejmuje tematykę szybkiego rozwoju miast, w tym przypadku Cluj, do którego napływa nowy kapitał, mieszkańcy, ale infrastruktura, jak i rodowici mieszkańcy, nie nadążają za tym. Jest to ważny społecznie temat, zahaczający o kryzys mieszkalnictwa i Radu obrazuje go bardzo dobrze, przy tym potrafiąc ukazać jego absurdy. Oczywiście na pierwszym planie mamy historię bohaterki, która po szokującym dla niej wydarzeniu zaczyna kwestionować siebie. Swoją „użyteczność dla społeczeństwa”, decyzje, które podjęła, i to, czy mogłaby zrobić więcej dla ludzi. Seria spotkań, jakie odbywa z osobami dalszymi i bliższymi, jest ciekawym studium moralnym, które idzie w teatrzyk pozorów. Przecież trzeba pomagać, ale najlepiej, jak będzie to dołączone do rachunku za telefon, bo zapomnę, no i ja nie pomagam na pokaz, ale przecież trzeba to promować. Takich haczyków Radu rzuca masę i na wiele z nich widz zaczyna sobie odpowiadać sam.
Na starcie napisałem, że był to film kręcony iPhonem w tydzień i to widać. Nie powiem, że kadry są brzydkie, Radu ma bardzo dobre wyczucie wizualne, ale ma to taki vlogowy sznyt. Montażowo natomiast film jest zaskakująco spokojny, szczególnie w kontrze do ostatnich dzieł Rumuna, w których potrafiło dziać się szaleństwo pod tym kątem.
„Kontinental ’25” to ewidentnie poboczny projekt twórcy, który już ma za sobą premierę swojego najnowszego, niemal trzygodzinnego filmu „Dracula”. Mimo wszystko i tutaj Radu potrafi w ciekawy sposób opowiedzieć o obecnych problemach społecznych i zadać wiele niewygodnych moralnie pytań, a to wszystko ze swoim komediowo-absurdalnym sznytem.
7/10

