Paul Schrader w swojej karierze napisał niejedną wybitną rzecz, od „Taksówkarz”, „Wściekły Byk” czy „Kuszenie Jezusa”. Jednak miał okazję też wykazać się jako reżyser filmem „Pierwszy reformowany”, więc dlaczego jego nowe dzieło przechodzi przez kina niemal bez echa?
Niestety na start odpowiem na to pytanie, bo delikatnie mówiąc nie porywa. Nawiąże trochę do wspomnianego filmu „Pierwszy reformowany”, który mocno podzielił widownię, jedni zarzucali mu przeintelektualizowany bełkot, inni chwalili ukazanie człowieczeństwa i duchowości w dojrzały sposób. Niestety tutaj mało kto broni ten film, ponieważ daje nam on mało argumentów do tego. Sama historia opiera się na tajemnicy, którą powoli odkrywamy, główny bohater, w którego wciela się Oscar Issac ukrywa swoją przeszłość jeżdżąc od miasta do miasta i zarabiając w kasynach. Na start wiemy że spędził on długi okres czasu w więzieniu gdzie nauczył się technik pozwalających mu wygrywać w karty. W pewnym momencie spotyka chłopaka, który uruchamia w nim wspomnienia z przeszłości.
I na tym bym się zatrzymał, panowie jeżdżą, wygrywają w karty, podczas tego poznajemy ich motywacje, jak i mroczną przeszłość. Jednak następuje tutaj pierwszy duży zgrzyt. Gdy cała aura tajemnicy zaczyna zanikać, widzimy… niemal pustkę, albo inaczej dość mało oryginalną historię zemsty. Nie chce tutaj zarzucać że przeszłość bohaterów, a szczególnie głównego bohatera Wiliema nie jest poruszająca jednak sposób jej przedstawienia widzowi jest zbyt banalny jak na to jak jest ona budowana. I właśnie ten kontrast jest tutaj najbardziej uderzający, zaczynamy od zbudowania tajemniczej postaci, a kończymy na lektorze czytającym co się stało że teraz jest kim jest.
Trochę to pokazuje jak film ma problem z wątkami, a i swoją tożsamością, bo na dobrą sprawę film nie może zdecydować się czym chce być. Mamy tutaj mroczną historię człowieka, który szuka zemsty, jak i dość rozrywkowe chodzenie po kasynach i ogrywanie ich tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń, a przy tym trochę romans i trochę opowieść o ojcostwie. I jak to często bywa nic z tego nie wybrzmiewa jak powinno, czasami mamy wrażenie, że wątki są ucinane, bo inny jest ważniejszy, a potem wracamy jednak do niego, bo tak. Przy tym mamy wiele scen, które są pozbawione jakiegokolwiek połączenia z resztą i rozumiem rzucanie mylnych tropów w kontekście ogólnej tajemniczości, ale dużo z nich po prostu nie ma sensu w całości.
Normalnie nie pastwiłbym się tak nad tym filmem, ale uważam go za strasznie zmarnowany potencjał. Potrafi świetnie zbudować wiarygodne postacie, cała początkowa aura tajemnicy jest świetna, ba sceny gry w pokera czy inne gry karciane są bardzo ciekawe tak jak odkrywanie tego świata. Jednak wraz z wchodzeniem w głąb filmu widzimy jak jest to wszystko trwonione, a idealnym dowodem jest samo zakończenie, które wygląda jakby ktoś stwierdził że jednak kończmy to w dziesięć minut, a nie pół godziny i trzeba wszystko skracać i upraszczać. Może to moje uwielbienie do Wiliema Defoe, ale jest to idealny obraz zmarnowanego potencjału tego filmu, czyli jak z potencjalnie ciekawej postaci zrobić random złola i dać mu kilka minut na ekranie. Właśnie, jeżeli chodzi o obsadę też mam tutaj mały dysonans, Oscar Issac jest świetny, rola z cyklu tych zagranych minimalistycznie, jednak w kluczowych momentach świetnie zagrywa emocjami. Z drugiej strony reszta obsady, szczególnie Tiffany Haddish i Tye Sheridan wypadają do bólu poprawnie, ale w kontekście Issaca, już dość blado.
Czy jest to zły film? Zdecydowanie nie, jednak zdecydowanie nie podołał oczekiwaniom, które sam zbudował na początku.
5/10