Filmów o Marlin Monroe powstała masa, dokumenty, fabuły, można powiedzieć ze na temat tej gwiazdy kina powstało wszystko. Jednak kolejny film na ten temat i znowu udaje się wzbudzić zainteresowanie u widzów.


Za taki stan rzeczy odpowiada kilka czynników, z Ana de Armas na pierwszym planie. Aktorka, która wcieliła się w tytułową rolę ma świetne ostatnie lata, od „Blade Runnera 2049” przez „Na Noże” do zeszłorocznego Bonda. Widać ją wszędzie, a na dodatek są to często bardzo wartościowe i różnorodne role, co nawet widać przez podane tutaj trzy tytuły. Zainteresowanie widzów może potęgować szeroka dostępność filmu, który jest dostępny na Netflixie. Z drugiej strony odstraszać może fakt, że film trwa niemal trzy godziny, co na standardy obecnych głośnych produkcji jest czasem niemałym i coraz ciężej utrzymać uwagę „masowego widza” przez taki czas. Jednak moją się udało, fakt momentami było dość wolno, ale dłużyny nie odstraszają, bo ani nie jest ich bardzo dużo, a jak są to wpasowują się zgrabnie w całość.


Historia, którą film przedstawia jest stosunkowo prosta, obserwujemy życie Marl… no właśnie nie do końca. Film w dużej mierze opiera się na pokazaniu rozbieżności między Normą Jeane, czyli tą prawdziwą osobą i Marlin Monroe, czyli jakby postacią, w którą się wciela. Polega to nie tylko na różnicach w zachowaniu jak i odbiorze przez ludzi, zarówno bliskich, jak i obcych. Obserwujemy ją przez cały rozwój kariery, jak i podczas traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa. Mimo że film nie ma standardowej struktury opowiadania historii to wydarzenia prezentowane z niej są klasyką filmów biograficznych. Same sceny często wydają się niepowiązane, jakby wrzucone losowo w film, bo nie skupiają się na przedstawienie chronologii wydarzeń, a kolejność ich zdaje się ułożona w sposób emocjonalny. Tak właśnie by widz odczuwał kolejne rzeczy po sobie, a także, by zbudować portret bohaterki, głębszy niż standardowy bio-pic co trochę kojarzyło mi się z zeszłorocznym „Spencer” Pablo Larrain’ego.


Poza ukazaniem tytułowej bohaterki w sposób głębszy niż można było się spodziewać film świetnie ukazuje Hollywood tamtych czasów. Rola kobiet w filmach sprowadzona do obiektu pożądania, a z drugiej strony traktowanie aktorek przez twórców jako narzędzia lub zabawki. Sam fakt, w jaki Norma Jane zdobyła swoje pierwsze role jest równie zawstydzający dla niej samej jak i dla branży, w której takie sytuacje miały miejsce. Oczywiście do tego motyw oczekiwań kontra rzeczywistość i ciągłe wpajanie, że każdą kobieta zabiłaby, żeby być na miejscu Normy ukazują fałsz tego świata, ale i perspektywę tej osoby.


Swoistą wisienką na torcie jest sama Ana de Arms, która tutaj jest po prostu Marlin. Kapitalna rola, w której świetnie udało się jej uchwycić gwiazdorską Monroe, jak i tę mroczniejszą stronę sławy odbijające się na zachowaniu Nory. Można powiedzieć ze przy niej reszta obsady blednie, aż do momentu pojawienia się Adriena Brody’ego, który jako jedyny tworzy tutaj postać, która nie zanika przy głównej bohaterce.


Wizualnie film prezentuje się wręcz cudowanie, dużo tutaj zabawy z kolorami, w większości film jest czarno-biały, jednak jest kilka złamań tego co jeszcze bardziej podkreśla ważne sceny. Film też jest bardzo świadomie oświetlony, szczególnie widać to w scenach gdzie Marlin ma błyszczeć, sposób, w jaki są oświetlone te sceny jest niezwykle agresywny i stawiający ją w centrum.


Film ten nie jest pozbawiony wad, film sprzedaje nam frazes za frazesem, ale podawane jest nam to w taki sposób, że nie czujemy tego. Samemu filmowi dużo bliżej do „Spencer” niż do takiego „Elvisa” czy „Bohemian Rhapsody”, do których tematycznie wydaje się bardziej pasować historia Marlin Monroe.


7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *