Salvador Dali to jedna z najbardziej ekscentrycznych postaci w historii sztuki, nie tylko ze względu na bardzo perwersyjne dzieła, jakie tworzył, ale także na styl życia, dlatego też jego postać wydaje się być gotowym materiałem na film.
Mary Harron, reżyserkę tego filmu możemy najbardziej kojarzyć z już kultowego „American Psycho” i patrząc przez to, że jedno z ostatnich jej dzieł dotyczyło Charlesa Mansona, ma ona patent na robienie filmów o psychopatach. Dali z pozoru nie pasuje do tego grona, nikogo nie zabił, jednak jest to zdecydowanie postać skrajna, co już budzi porównanie do Masona czy Patrica Batemana. Skupiamy się tutaj na ostatnich latach jego życia, jednak na początku filmu ciężko mówić o schyłku jego kariery. Poznajemy Salvadora podczas wystawnej imprezy z masą zamożnych ludzi. Jednak akcje obserwujemy z perspektywy Jamesa, młodego chłopaka, który jest asystentem w galerii sztuki wystawiającej dzieła Dali’ego. Wpada on w oko osobom z otoczenia mistrza, jak i potem samemu Daliemu, przez co dołącza do jego świty, oraz zostaje on jego asystentem. Celem jego jest oderwanie mistrza od imprez i sprawienie, że skupi się na przygotowaniu obrazów na nową wystawę, jednak sam James wpada w wir wydarzeń, imprez i burzliwego życia otoczenia malarza.
Oglądając film można odnieść wrażenie że opowiada on dwie osobne historie. Jamesa, który bardzo szybko wchodzi w najbliższe grono Salvadora Daliego, czyli wkracza do tytułowego Dalilandu. W tym aspekcie film skupia się nad jego rozterkami nad etycznością ciągłych imprez, przelotnych relacji i innych wydarzeń, które dzieją się w jego otoczeniu. Mimo to, że sam w nie wsiąka i ewidentnie taki styl życia go fascynuje. Z drugiej strony jest to próba przedstawienia mistrza, zapatrzonego w siebie, egoistycznego, próżnego, ale bez wątpienia genialnego w swoim fachu, który układa świat, który go otacza. Ważna jest tutaj jego relacja z Galą, partnerką, małżonką, menadżerką, jedyną osobą, która potrafi go zmotywować i bez której nie może żyć, jednak oboje oglądają się cały czas na swoich młodszych partnerów. Dualizm ich relacji jest bardzo ciekawy, niestety poza tym sam Salvador Dali jest przedstawiony tutaj bardzo płasko. Niby mamy ten dualizm w postaci zapatrzonego w siebie ekscentryka, który uważa siebie niemal za boga, a z drugiej strony hipochondryk z wrażliwością małego dziecka. Jednak ukazane jest to bardzo topornie i tak jakby film chciał nam wskazać co powinniśmy czuj w konkretnej scenie. Tak samo wątek młodego asystenta, który też jest niby zrobiony na moralnej kontrze, ale ukazanej zbyt dosłownie.
Na plus warto wskazać obsadę, Ben Kingsley jest prawdziwym ekscentrykiem, od którego ciężko oderwać wzrok, ale też potrafi być przekonywający w momentach upadku. Barbara Sukowa w roli Gali tworzy również bardzo zapadającą w pamięć postać, a także wcielający się w Jamesa debiutant Christopher Briney potrafi nas do siebie przekonać. Mimo że jego postać na tle wspomnianej dwójki wydaje się najbardziej przyziemna, choć nie dziwi też fakt, że to z jego perspektywy oglądamy akcję, ponieważ z nim jest nam się najłatwiej utożsamić.
„Daliland” wpada trochę w pułapkę, typowych biografii, bezpieczny film, ekscentryczny bohater, ale tak nie do przesady i niemal wskazywanie widzowi co ma czuć w danym momencie, bo niby dualizm, ale na pewno nie w tym samym czasie. Mimo wszystko obsada i oddanie klimatu tamtych czasów sprawia, że film może być przyjemny w odbiorze, tylko tyle, a może aż tyle.
6/10