Wes Anderson to jeden z najważniejszych reżyserów XXI wieku w USA. Jego estetyka i poczucie humoru wpłynęło na wielu innych twórców i często przenikało do kultury masowej, a jego filmy jak „Grand Budapest Hotel” to klasyki naszych czasów.
Dlatego też nie dziwi, że każdy nowy jego projekt wywołuje poruszenie, mimo że jego poprzedni film, czyli „The French Dispatch” nie zebrała wybitnych ocen. Tym razem Wes zabiera nas w podróż do małego miasteczka w USA w kluczowych latach zimnej wojny. Augie, w tej roli Jason Schwartzman, zatrzymuje się we wspomnianym miasteczku wraz z dziećmi. Okazuje się, że jego samochód wybucha w najmniej spektakularny sposób, a oni są zmuszeni zostać dłużej. Poznają oni nietypowych mieszkańców, jak i innych podróżnych w oczekiwaniu na Stanley’a, czyli teścia Augiego. Podczas tego oczekiwania musi on przekazać dzieciom smutne wieści o śmierci ich matki.
Jednak „Asteroid City” mnogość wątków jest ogromna, zaczynając od tego, że wszystko, co dzieje się w tytułowym miasteczku jest swojego rodzaju spektaklem, nagranym programem, a my widzimy ten proces nagrywania. Wszystkie wydarzenia z „Asteroid City” to swoisty film w filmie, jednak wróćmy do niego, bo poza wątkiem rodzinnym jest tutaj dużo więcej, bo można powiedzieć, że jest on tylko zaczątkiem wydarzeń. Mamy wątek najstarszego syna, który jest wybitnie inteligentny i znajduje podobnych sobie i walczy w konkursie na najlepszy wynalazek, co łączy się z kosmiczną historią miasta. Jednak przykrywa to pojawienie się kosmity, które sprawia, że nikt nie może opuścić tego miasta.
Chcę tutaj oddać swoisty chaos narracyjny, który miesza dziesiątki wątków, masę bohaterów, bardzo ekscentrycznych bohaterów. Jednak w tym szaleństwie jest metoda, bo te wątki ciekawie oddziałują na siebie, co sprawia, że wszystko jest spójne. Widać to szczególnie w postaci Augiego, załamanego po stracie żony, niepewny tego, że uda mu się wychować dzieci samemu, a na to nakłada się jego przypadkowy romans z graną przez Scarlett Johansson gwiazdą kina. Niestety też mnogość tematów i wątków sprawia, że nie wszystkie mogą odpowiedni wybrzmieć, szczególnie wątek kosmity, jest bardzo dziwnie zepchnięty na drugi plan, a filmowi często brakuje oddechu. Tak, jak obecnie często narzeka się na zbytnią długość filmów, tak tutaj myślę, że te dodatkowe kilkanaście minut brakujące do dwóch godzin by nie zaszkodziło.
Film Wesa Andersona, więc warstwa wizualna i tu trochę miałem obawy, już pierwsze zwiastuny wyglądały trochę, jakby ktoś nałożył bieda filtr z Instagrama na film. Jednak w całości filmu jest to naprawdę spójne i na dużym ekranie wygląda dobrze, choć trzeba przyznać, jest mniej symetrycznie niż normalnie, jednak nie sposób nie powiedzieć, że to nie jest film Wesa Andersona. Film jest bardzo plastyczny i przepełniony detalem, a przy tym spójność tego obrazu jest niepodważalna.
Obsada to kolejny charakterystyczny punkt filmów Wesa. Jason Schwartzman, Adrien Brody czy Edward Norton już nie raz pojawili się w filmach tego reżysera i także tutaj tworzą cudownie przerysowane postacie, szczególnie ten pierwszy w pierwszoplanowej roli. Jednak także Scarlett Johansson czy Tom Hanks, którzy nie są kojarzeni z filmami tego reżysera świetnie odnajdują się w takich rolach. I nie można też zapomnieć o małych występach wielkich gwiazd, które są zawsze gratką dla fanów tego reżysera.
Niestety w nowym filmie Wes Anderson nie zbliża się do poziomu swoich największych dzieło. Nie jest to też dzieło, które sprawi, że nowe pokolenie fanów kina się w nim zakocha. Co nie zmienia faktu, że to bardzo zabawna w przeintelektualizowany sposób, przemyślana w swoim chaosie, pięknie wyglądająca opowieść, która wyróżnia się spośród innych premier.
7/10