Netflix po sukcesie “Drive to Survive” wziął się za seriale dokumentalne o różnych sportach i tym razem postawił na moje ukochane kolarstwo i nieprzypadkowo na kilka tygodni przed Tour de France wypuścił serial o zeszłorocznej edycji.
Oczywiście od porównań z serialem o Formule ciężko będzie uciec, bo wiele motywów się powtarza. Jednak po kolei, serial opowiada historię zeszłorocznego wyścigu Tour de France. Z perspektywy fana kolarstwa, jednego z najciekawszych wyścigów ostatnich lat. Poznajemy kilka zespołów, a w nich zawodników, a ich historie wplatane są w etapy wyścigu. Dla przykładu, w odcinku o pierwszym etapie sprinterskim, gdzie wygrał Fabio Jacobsen, mamy opisaną najpierw historię jego drużyny i wyboru składu na wyścig. Później samego Fabio, który wraca do sportu po potwornym wypadku na Tour De Pologne, który niemal zakończył nie tylko jego karierę, a i o mały włos życie. Co łączy się z ukazaniem wspomnianego etapu i właśnie historia Fabio jest jedną z najciekawszych w całym serialu, pokazująca świetnie historie powrotu zawodnika, ale też jego skazy mentalne, które pozostawił wypadek.
Jednak nie zawsze jest tak dobrze, jednym z największych zarzutów wobec „Drive to Survive” jest sztuczne budowanie konfliktów. I może tego, aż tak nie widać w serialu o TdF, jednak elementów, które dla fanów sportu będą śmieszne jest wiele. Zaczynając od tego, że walka o klasyfikację generalną przedstawiona jest z perspektywy drużyny Jumbo Visma, których rywalem był Tadej Pogacar. Powszechnie lubiany, zawsze uśmiechnięty, wybitny kolarz, którego serial promuje na … sadystę i niemal diabła wcielonego. Niestety takich rzeczy jest więcej, walka o trzecie miejsce między Geraintem Thomasem a Davidem Gaudu jest ciekawie ukazana, jako walka kolarza u schyłku kariery z gościem, który jest pierwszy raz liderem drużyny. Tylko że budowanie wielkich emocji i walki łeb w łeb między rywalami, których w klasyfikacji dzielą dwie minuty jest śmieszne. Tak samo wracając do Pogacara, którego odrobienie czterech sekund na etapie jest ukazane jak wielka porażka dla Jonasa Vingegaarda, który wtedy nad nim miał trzy minuty przewagi.
Dlatego myślę, że to nie fani kolarstwa są głównym adresatem tego serialu, szczególnie patrząc na ilość powtórzeń, lub łopatologiczne tłumaczenie podstawowych zasad. Jednak znajdzie się tutaj coś dla fanów kolarstwa. Po pierwsze jest to zdecydowanie bardzo dobre budowanie emocji, przed zbliżającym się wyścigiem. Jednak co ważniejsze jest to bliższe poznanie kolarzy, ale nie tylko, bo dużo czasu dostają tutaj szefowie drużyn. W stosunkowo krótkim czasie można poznać wiele ciekawych historii osób związanych z kolarstwem i oczywiście często brakuje perspektywy drugiej strony, a wielu wartościowych sportowców nie dostało tutaj czasu. Jednak w formie, jaką serial przyjął można się dowiedzieć wiele rzeczy o wielu osobach.
Wizualnie serial potrafi robić wrażenie, mały minus za recykling ujęć, które czasem pojawiają się po kilka razy, jednak trzeba przypomnieć coś oczywistego. Trasy Tour de France są piękne i bardzo różnorodne, a nagrane są naprawdę pięknie, plus serial pokazuje ciekawe ujęcia, których byśmy nie zobaczyli w transmisji telewizyjnej. I trochę aż szkoda, że serial bardziej nie idzie w tę stronę.
„Tour de France: W sercu peletonu” to sportowy serial Netflixa, niemal spod linijki, który jest skierowany do masowego widza. Jednak mimo głupotek i przesadnych uproszczeń z perspektywy fana tego sportu, miło było sobie przypomnieć wydarzenia z jednego z najciekawszych wyścigów w historii kolarstwa i podbić emocje przed tegoroczną edycją.
6/10