Filmy na podstawie gier to niemal osobna kategoria, jednak oparta na faktach historia gracza gry wyścigowej to inny poziom, na której nowy film ze stajni play station wszedł.


Film opowiada historię Janna, młodego chłopaka, który całe dnie spędza grając na symulatorze w „Gran Turismo”. Jego rodzice, a w szczególności ojciec nie jest z tego zadowolony i chce przekonać go do grania w piłkę jak jego brat i on sam kiedyś. Chłopak chce jednak zostać kierowcą wyścigowym, co według jego otoczenia jest niemożliwe. Jednak następuje przełom, turniej w Gran Turismo, do którego kwalifikuje się z uwagi na swoje super czasy, gdzie rzutem na taśmę przechodzi do kolejnej rundy. Trafia do ośrodka, który ma go przygotować do prawdziwych wyścigów. Tam mierzy się z innymi topowymi kierowcami symulatorów. I tu teoretycznie nie powinienem zdradzać, czy mu się udało, ale mamy połowę filmu, a druga to jego kariera kierowcy, wypadek i walka z traumą, więc wynik jest raczej oczywisty.


Jednak to zdrada fabuły nie powinna nikogo dziwić, bo film jest niesamowicie przewidywalny. Główny bohater ma szanse, potem staje się coś przez co traci niemal wszystko, wielki powrót i wygrana na milimetry. Schemat dosłownie powtarza się co chwila, a to nie jest najgorsze co jest w tym filmie. Głównym motywem filmu jest walka o marzenia pomimo przeciwności, pomimo braku wiary ludzi i przezwyciężania stereotypów. Tymczasem film to jeden wielki zbiór stereotypów, a jeżeli są one jakoś rozliczane to w sposób iście banalny. Ogólnie film można podsumować słowami prosty i banalny, a gdyby ktoś płacił widzom za każde usłyszenie tekstu „to nie gra, to prawdziwe życie” to ten film by nie zarobił na siebie. Choć czego oczekuje po filmie który wtrąca wątek romantyczny tylko po to, żeby główny bohater miał w czyje ramiona wpaść po wyścigu.


Sposób prowadzenia bohaterów, czy ich przemiany są zrobione tak prosto, ba prostacko, że aż to boli. Dla przykładu postać szkoleniowca, którego przemiana ze złośliwego gościa, który nie wierzy w głównego bohatera do empatycznego mistrza będącego jego wsparciem w tak naprawdę dwie sceny. Choć to ratuje jeszcze dobra rola Davida Harboura, niestety chyba jedyna w tej pozycji. Zarówno role młodych kierowców, jak i starsze postacie są do bólu nijakie i są zbiorem maksymalnie dwóch-trzech cech. Jedynie Orladno Bloom się wyróżnia, ale jego postać gdzieś w trakcie filmu z pierwszoplanowej spada do epizodycznej.


Dobrze, to może, chociaż ukazanie wyścigów jest ciekawe… oj nie i to na wielu płaszczyznach. Każdy, kto choć trochę oglądał sportów motorowych wie, że tak zawodnicy nie zachowują się podczas jazdy, a sama rywalizacja przypomina słabe gry, gdzie rywale czekają na gracza, lub teleportują się za niego jak odpadli za daleko. Także nie za bardzo potrafi budować napięcia, gdy zawsze wiadomo na końcu, że bohater rzutem na taśmę osiągnie swój cel. Oczywiście motyw linii wyścigowych jest ciekawy, a scena wypadku nawiązująca do pamiętnego wypadku z Le Mannes 1998 robi wrażenie, ale niestety jest to zdecydowanie za mało.


Chciałem napisać, że film, chociaż działa jako długa reklama gry, ale też nie jest w tym bardzo konsekwentny. Z jednej strony w filmie cały czas powtarzany jest jej ogromny realizm, że jest niemal jak prawdziwe wyścigi. Z drugiej strony po ucieczce przed policją mamy powiadomienia na ekranie jakby to było w grze i segment przypominający zręcznościowe ścigałki, a nie poważny symulator.


To, że „Gran Turismo”, będzie prostą fabułą z ckliwą historią i niezbyt złożonymi postaciami było raczej do przewidzenia. Niestety zatopienie tego w stereotypach, powtórzeniach i ogólnej banalności wszystkiego co widzimy sprawia, że jest to jako całość film, który mnie wymęczył.


3/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *