Od premiery minęło już trochę czasu, ale najnowszy film Denisa Villeneuve cały czas budzi emocje, a na seanse przychodzą tłumy co zdecydowanie świadczy o sile tego dzieła.


Pierwsza część zebrała różne opinie, wielu doceniało jej monumentalizm, świetną warstwę wizualną, z drugiej strony inni wytykali tempo akcji i dość wyraźne ucięcie zakończenia. Osobiście należałem do grona chwalących, jednak myślę, że tamta część nie ustrzegła się problemów, która ta miała naprawić. Historia tutaj zdecydowanie mocniej skupia się na przemianie Paul Atrydy, który ma zostać przewodnikiem duchowym ludu, co według niektórych jest mu pisane. Ważny jest też wątek, gdzie sam przekonuje siebie do tego, jak i swoich bliskich. W tym postać graną przez Zendaye, Chain z którą wchodzi w głębszą relację intymną. W tle odbywa się wątek jej ciężarnej matki oraz plemienia prowadzonego przez Stligarda, a wątki te łączą się we wspólnej drodze.


Z drugiej strony dostajemy watek Feyd-Rautha grany przez świetnego Austina Butlera, który staje się centralną postacią w świecie Harkonnenów. Bezwzględnym, psychopatycznym zabójcą, którego ścieżka prowadzi do konfrontacji z Paulem. A gdzieś w tle Imperatora i jego córki, który jest największą rozgrywką polityczną i wygląda jak król marionetek, który obawia się stracenia kontroli, jednak jest to bardziej złożone niż się wydaje.


Jednak tyle o fabule, na koniec dodam, że historia jest poprowadzona bardzo sprawnie, a wprowadzanie nowych postaci to dobre odświeżenie dla niej przy tym nieodciągające uwagi od głównej historii. Którym oczywiście jest sama przemiana, która mam wrażenie, że jest poprowadzona na początku zbyt wolno, a potem nagle przyspiesza, jednak wydaje się, że to celowe zbudowanie emocji u widza i w kluczowych momentach wszystko jest dobrze rozegrane.


Mimo to Diuna to przede wszystkim widowisko i tak, Denis znowu dowozi kino i, mimo że mi stylistycznie bliżej do neonów z „Blade Runnera” niż do pustyni Arrakis to nie sposób docenić tego jak film wygląda. Jest monumentalni, a przy tym z ogromną dbałością o detal/ Plus mam wrażenie, że było dużo więcej scen batalistycznych, które są świetne i bardzo różnorodne. Czy to w wielkiej skali z dziesiątkami walczących i eksplozjami maszyn, czy w małej skali pojedynków jeden na jeden. Sceny te są świetnie zrealizowane, a mimo skali, nawet w większych potyczkach czuć ważność każdego ciosu.


Wspomniałem o nowych postaciach i nie sposób nie docenić świetnej dwójki Austin Butler i Florence Pugh. Pierwszy psychopatyczny zabójca z genialną charakteryzacją, który budzi przerażenie za każdym razem jak pojawia się na ekranie. Z drugiej strony Florence wcielająca się w postać córki imperatora wkręcona w intrygi polityczne w bardzo minimalistycznej roli, wielokrotnie grająca tylko swoim cudownym głosem. Chociaż nie można zapomnieć, że wcielający się w głównego bohatera Timothée Chalamet jest jeszcze bardziej przekonywający w swojej roli, szczególnie w drugiej części filmu, gdzie zaczyna się bardziej bawić swoją postacią. Także powracający Javier Bardem i Josh Brolin są świetni w swoich rolach oraz Zendaya, która wciela się w postać będąca dla widza bardzo łatwa do utożsamienia się, a przy tym wciąż jest bardzo zniuansowania i nieoczywista.


Diuna to znowu fenomen, który łączy wysokobudżetowe kino, na które poszły miliony do kin z autorskim podejściem Denisa Villeneuve, który znowu przedstawia nam świetne widowisko. Pełne ciekawych postaci, które pod spodem potrafi przemycić wiele ciekawych tematów do przemyśleń, ale pozostawiające bardzo wysokiej jakości rozrywkę na pierwszym planie.


8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *