Joon-ho Bong po krytycznym i kasowym sukcesie „Parasite” stał się jego niewolnikiem, wpadając w piekło produkcyjne ze swoim najnowszym filmem.
O „Mickey 17” wiedzieliśmy od dawna, nadzieje na film Koreańczyka były spore, jednak premierę przekładano, a jak można było się dowiedzieć – Bong miał wiele problemów z ukończeniem i wypuszczeniem filmu. W końcu zadebiutował on na tegorocznym festiwalu w Berlinie, gdzie zebrał dość mieszane recenzje.
Film opowiada historię tytułowego Mickey’ego, a osadzony jest w przyszłości w której loty w kosmos są czymś oczywistym, tak jak praca w kosmosie, a naukowcy odkryli sposób „drukowania” ludzi. Działa to na zasadzie nieskończonych kopii zapasowych, jednak technologii zabroniono na ziemi. Nie przeszkadza to Marshallowi, szefowi korporacji, wykorzystywać tego urządzenia w kosmosie, a do tej roli zgłasza się Mickey. Młody mężczyzna, który źle zainwestował swoje pieniądze musi uciekać z Ziemi przed człowiekiem, który udzielił mu pożyczki. Bohater dostaje pracę na statku lecącym w kosmos w najbardziej niewdzięcznej roli.
Zostaje wysyłany w najbardziej niebezpieczne miejsca, jest królikiem doświadczalnym dla szczepionek, w skrócie: zostaje zabijany i drukowany na nowo (dla dobra ludzkości). Jedyne co trzyma go przy życiu to relacja z Nashą, którą poznaje na statku. Gdy docierają do miejsca docelowego i ma zacząć się zapowiadany dobrobyt, w wypadku ginie koleżanka Mickey’ego na jego oczach, a on przeżywa tą misje. Miejscowe stworzenie, przypominające ogromną stonogę decyduje się go nie zjadać. Po powrocie do bazy dowiaduje się, że został wydrukowany jego następca.
Ciężko jednoznacznie sklasyfikować ten film, sama historia także opowiedziana jest dość chaotycznie. Z mieszaniem wspomnień z akcją i skakaniem po tematach, których też film porusza masę. Kolonializm i wyzyskiwanie innych gatunków, korporacje i ich liderzy, ekologia, czy postać Marshalla „Przypadkowo” parodiująca obecnego prezydenta USA. Te bogactwo tematyczno-narracyjne jest jednocześnie błogosławieństwem jak i największym minusem filmu. Niestety wspominane tematy poruszane są bardzo powierzchownie, nawet jeżeli ostrze krytyki skierowane jest w prawidłową stronę, to robi to w najprostszy sposób. Tematycznie film często przypomina film Bonga z 2017 roku „Okja”, jednak tam dostaliśmy więcej czasu na zbudowanie więzi widza z bohaterem, przez co film bardziej trafia do emocji.
Działa to dużo lepiej pod względem komediowym, może poza Ruffalo, który w swoim przegięciu w graniu Marshalla bywa irytujący. Tak, absurd dobrze działa dla komedii, tutaj wyśmiewanie korporacji działa lepiej niż jej krytyka, a przez to ona się dokonuje. Robert Pattinson w dwóch odsłonach różnych od siebie to bardzo udany koncept, szczególnie że udaje się sprzedać tą wizję jednej osoby, jednak z uwypuklonymi różnymi cechami.
Mam duży problem z warstwą techniczną tego filmu. Tak jak wizualnie może się ona podobać, choć bywa nierówny, to właśnie w tym chyba jest metoda, bo film potrafi zaskoczyć mieszając nie tylko tematycznie sceny. Jednak także pod względem ujęć i pracy kamery, a przy tym sceny w kosmosie, czy na zewnątrz docelowej planety potrafią robić wrażenie. Mimo to nie sposób nie zwrócić uwagi na przedziwny montaż powodujący chaos narracyjny. Widać w tym aspekcie filmu piekło producenckie w jakie wpadł Bong, podczas którego walczył z wytwórnią o wersję montażowe i finalnie musiał iść na wiele ustępstw, czego efektem jest ten film.
Który miał potencjał i składa się z wielu dobrych elementów. Jednak nieraz te klocki do siebie nie pasują, a i często są zbytnio wypolerowane tak, że film traci głębię.
6/10