Pierwsze określenie jakie rzuca mi się po obejrzeniu filmu Cząstki kobiety to nierówny. Z drugiej strony sama potężna pieczątka z zeszłorocznego festiwalu w Wenecji zachęca do obejrzenia. Poza tym film jest do obejrzenia na Netflixie.

Pierwsza sekwencja filmu to czyste złoto, trwa około 20 minut, może ciut więcej, a oglądając to mamy wrażenie ze ciągnie się dużo dużej. I nie mówię tego jako zarzut, a wprost przeciwnie, sekwencja ta to totalny rollercoaster emocjonalny. Sama scena ukazuje poród w domu i jak można się domyśleć nie wszystko idzie zgodnie z oczekiwaniami. Jednak nie jest to tak proste jak na początku mogłoby się wydawać i mimo ze widz spodziewa się jak to się zakończy to przebieg jest nieoczywisty. Potęguję to tylko niesamowity naturalizm tej sceny i świetne aktorstwo do którego wrócę później.

Niestety tak jak napisałem na starcie film jest nierówny i w tym momencie mocno zwalnia. I nie zrozumcie mnie źle uwielbiam slow cinema i nie ma dla mnie czegoś takiego jak wolne tempo. Po prostu kontrast jaki powoduje pierwsze scena i reszta filmu jest bolesny do przełknięcia przez widza. Z emocjonalnego rollercoastera przepływamy w wolną rzeczkę. I przyznam sam zamysł jest bardzo ciekawy i ukazuje to co stało się po, jednak trochę mnie boli jak zostało to przedstawione.

Same postacie są tu strasznie stereotypowe, a ich czyny tylko to potwierdzają. I tak jak jestem w stanie zrozumieć niemoc i zagubienie głównej bohaterki i jej partnera to poza tym nic mi w ich relacji nie gra. Od tego że poza sceną porodu w ogóle nie dają pozoru jakiejkolwiek relacji do momentu jej rozwiązania po której miałem tylko jedno wielkie „aha” i uczucie zmarnowanego potencjału tego wątku. Który został zastąpiony przez jeszcze banalniejszy z matką głównej bohaterki i rozumiem ze krytyka podejścia „co ludzie powiedzą” jest słuszna z drugiej strony jest to oczywistość i oczekiwałoby się tu trochę więcej.

I tak naprawdę cały czas narzekam że film w większości idzie po najmniejszej linii oporu i uderza w totalnie banały, jednak poza początkową sekwencją jest tam jeszcze coś wybitnego. Vanessa Kirby to objawienie tego filmu jej rola jest tutaj niesamowita. Od sceny porodu przez którą pozostałe pół filmu miałem ciarki, do samego końca. Świetnie się tutaj odnajduje i po prostu mówiąc kradnie show. I mimo że wspomniałem że postacie się tutaj… mało złożone delikatnie mówiąc to bardzo szanuje role Ellen Burstyn i Shia LaBeouf, odpowiednio matki i partnera głównej bohaterki. Widać ze wkładają w nie serducho i tym bardziej szkoda że ich postacie to nie jest coś więcej niż 2 cechy i powiązanie z główną bohaterką.

Chyba to taka klątwa LaBeoufa ze podoba mi się jego rola w filmie który mnie nie do końca zachwycił lekko mówiąc. I mam tu straszny problem z oceną tego filmu przez to jak jest nierówny i jak zmarnowano potencjał, a może oczekiwania zbudowane na początku. Przyznam że chciałem strasznie zaniżyć tu ocenę, jednak czuje ze ten film na mnie wpłynął, na pewno udało mu się wywołać emocje co się liczy, no i trzeba go wyróżnić za tą początkową sekwencję oraz miejmy nadziej że szansa na karierę dla cudownej tutaj Vanessy Kirby.

5/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *