Jeden z hitów American Film Festiwal pojawił się wreszcie w kinach, czyli także bardzo doceniony za granicą drugi duży film Charlotte Wells.
Moje pierwsze skojarzenie z tym filmem to było Sudance. Przez lata festiwal ten pokazywał wiele filmów w podobnym stylu, do tego stopnia to się rozszerzyło, że często w opiniach o filmach zdarzają się cytaty „film jak z Sudance”. Niesie to za sobą też kilka negatywnych cech, bo często te filmy cierpią na podobne przypadłości, czego idealnym przykładem może być zeszłoroczny laureat Oscara „Coda”. Na szczęście tutaj było inaczej i powiedziałbym, że film ten ukazuje ducha Sudance, bez popełniania błędów, które kojarzą się z tego typu filmami.
Film nas zabiera do tureckiego kurortu, gdzie widzimy losy ojca z córką. Mężczyzna jest po trzydziestce i rozstaniu ze swoją żoną, która sama wychowuje jedenastoletnią córkę, z która ojciec widzi się rzadko. Sam wyjazd jest pretekstem do nadrobienia zaległości i widać od początku, że mimo starań ich relacja nie wygląda na standardową. I na dobrą sprawę tyle można opowiedzieć o fabule. Cała akcja filmu to wydarzenia, które dzieją się podczas ich wyjazdu, chciałem użyć słowa przygody, jednak byłoby ono zdecydowanie na wyrost. Nie mamy tutaj szalonych akcji, a wyjścia na basen, spacery, kolacje, takie codzienne życie na spokojnych wakacjach, które kojarzy pewnie prawie każdy z nas. I są też rozmowy, masa rozmów, na których tak naprawdę opiera się ten film. Bohaterowie otwierają się na siebie, a czasem zamykają, czasem widać szczerość w ich rozmowie, czasem odpychają się wzajemnie. Widać ogromny naturalizm w tym, a spokojne tempo i swoista monotonia wyjazdu to tylko potęguje.
Mimo to w filmie nie ma ani chwili nudy, poza dwójką głównych bohaterów, pojawiają się inni wczasowicze, jak i pracownicy tego miejsca. Także ze swoimi historiami, które nie raz są równie ciekawe, jak rozwijająca się relacja bohaterów, jednak pozostają jako swoiste tło dla nich. Młoda Sophie próbuje znaleźć sobie miejsce, wśród starszych nastolatków, jednak też nawiązuje relacje z chłopakiem w swoim wieku. Jednak relacja ojciec-córka jest tutaj najważniejsza i fakt jak zmienia się podczas pobytu na wyjeździe. Nie jest to typowa historia od niechęci do przyjaźni, a bardzo naturalny proces zmian, gdzie nie każda jest na lepsze. Ważnym elementem tego jest niemal niewidoczne aktorstwo, szczególnie widać to u Paula Mescala, który po bardzo dobrej roli w zeszłorocznej „Córce” tutaj wchodzi na wyższy poziom. Dla młodej aktorki odgrywającej jego ekranową córkę był to debiut i jest to świetna rola dziecięca. Francesca Corio prezentuje niezwykłą naturalność i wierzę, że widzimy tu początek wielkiej kariery.
Równie kluczowym elementem są wspomnienia, to jak ojciec chcę momentami na siłę stworzyć sytuację, do których będzie wracał, czasem nawet kosztem uczuć tu i teraz, co zauważa córka, jednak nie potrafi tego wyartykułować. Jednak sama czasem popada w ten schemat, gdy to ona przejmuje karierę, którą nagrywają niemal wszystko, a sama kamera jest też ważnym elementem, gdy widać różnice w zachowaniu, gdy ona jest wyłączona i włączona.
Wizualnie film jest bardzo spójny z resztą, bardzo stonowany, ale zarazem piękny. Miejsca, które odwiedzają są po prostu piękne, a bardzo powolna praca kamery i montaż, dają nacieszyć nimi oko. Tylko momentami mamy odstępstwa od tej reguły, co tylko potęguje ważność tych scen. Tak samo wygląda kwestia muzyki, w której mamy dużo stonowanych brzmień, jednak pojawia się też kilka hitów, które świetnie rozbrzmiewają w ważnych scenach.
Aftersun to taki wyjazd na wakacje, żeby uciec od problemów, ale okazuje się, że nie da się od nich uciec, jednak piękno tego obrazka skutecznie potrafi je zagłuszyć i dać nam, jak i bohaterom chwile spokoju.
8/10