Przełom roku w kinach to bardzo ciekawy czas, jednak nie wszystkie filmy zdają się wypełniać oczekiwania, tak jak najnowszy film „tego przegrywa, który nie dostał Oscara za królika Jojo”.
Kontrowersyjny tekst ze zwiastuna najnowszego dzieła Taiki Waititiego już przysporzył mu niemałych problemów. Samo nazywanie przegrywem będąc w bardzo uprzywilejowanej sytuacji to jedno. Jednak robienie z siebie zbawcy kina, a z „Jojo Rabita” arcydzieł to mocny dowód na odklejenie reżysera. Mimo to staram się podejść do najnowszego filmu obiektywnie. Jednak szybko okazuje się, że cały film został nam opowiedziany w zwiastunie.
Poznajemy Thomasa, w którego wciela się Michael Fassbender. Jest on cenionym trenerem piłkarskimw USA, jednak jego ostatni sezon był zaskakująco słaby przez co zostaje on zwolniony. Mimo to dostaje kontrofertę z dość nietypowego miejsca. Samoa Amerykańskie, które znane są z tego, że podczas eliminacji do mistrzostw świata przegrały 31 do zera z Australią. Jest on bardzo niechętny, jednak nie pozostaje mu nic innego jak wyjazd na tę wyspę. Gdzie zaczyna uczyć najgorszą reprezentację świata jak grać w piłkę oraz zbierać stary skład, który odszedł po pamiętnej porażce. Tak jak wspomniałem na starcie wszystko to wiemy już ze zwiastunu. Tak jak to, że prawdziwy powód, dla którego wysłano Thomasa, tak daleko to jego problemy z agresją, a wyjazd do tropikalnej dżungli miał być dla niego terapią.
Oczywiście dostajemy wątki poboczne, tutaj bramkarze, który puścił trzydzieści jeden bramek w pamiętnym meczu. Równolegle piłkarza trans, który przechodzi proces zmiany płci, a jest to z perspektywy wysp ważny element kulturowy. A na koniec historię rodzinną głównego bohatera z wyjaśnieniem, dlaczego stał się taki porywczy i nerwowy. Niestety wszystkie te historię są niezwykle proste i jakby doczepione na siłę, żeby wydłużyć film. Żadna z nich nie gra emocjonalnie i nie sprawia też, że zmieniamy podejście do bohaterów, którzy są bardzo jednowymiarowi.
Film to przede wszystkim komedia i tutaj też nie jest za specjalnie dobrze. Żarty także są dość oczywiste i banalne i może kilka z nich rozbawi, jednak to zdecydowanie mniejszość, a większość z nich jest aż nazbyt oczywista. Do tego dochodzą klasyczne zagrywki Taiki, który oczywiście musi być w filmie jako aktor wcielający się w najbardziej jaskrawą i żenującą postać. Tym razem idąc o krok dalej, bo zaczyna on i niemal kończy ten film, no wcale nie mamy problemów z dużym ego.
Przy tym „Pierwszy Gol” to kino sportowe o piłce nożnej i tu mam mieszane odczucia. Z jednej strony wygląda jakby Taika nie czuł piłki nożnej i jego ukazanie meczów jest bardzo dziwne. Nawet pod względem pracy kamery i montażu jest często nieczytelne i na siłę efekciarskie. Choć na plus działa w warstwie motywacyjnej, gdyż w połowie filmu dostajemy naprawdę niezły fragment motywacyjnego kina sportowego z fajnie pokazany progresem sportowym. Niestety jest to fragment, który jest obłożony masą banały i płytkich myśli, a film nie działa zarówno jako komedia, ale też jako historia odkupienia głównego bohatera, w którego wcielający się Michael Fassbender jest jednocześnie przerysowany, jak i nijaki.
I taki to oto nowy Taika, ewidentnie w formie schyłkowej co pokazał w ostatnim „Thorze”, jednak w jego autorskim filmie wychodzi to jeszcze bardziej na jaw. Łącząc brak zrozumienia tematu, o którym opowiada z nie trafiającym do mnie humorem.
3/10