Skandynawskie czarne komedie to już powoli klasyka europejskiego kina autorskiego, mimo że bardzo rzadko zdobywają szerszy rozgłos to niemal każdy może wskazać kluczowe elementy takich dzieł.
Choć warto zaznaczyć, że ogólnie rzecz biorąc Islandzkie kino ma dość nietypowy klimat, jako pierwsze do głowy przychodzą mi bardziej dramatycznie historie jak „Fúsi” i „Nói albinói”. Jakby powiedzieć, że są to surowe historie to jakby nic nie powiedzieć, a do tego okraszone specyficznym czarnym humorem. W tym filmie ton jest mocno przesunięty na stronę humoru, którego jest dużo więcej. Mimo to film nie traci swojej skandynawskiej surowości, która atakuje nas dosłownie od pierwszej sceny, gdzie główny bohater, Jon rozmawia z matką w bardzo oschły i bezuczuciowy sposób. Temat nagle schodzi na kwestię co się stanie po jej śmierci co niemal dzieje się w kolejnej scenie, a Jon rusza w podróż, żeby spełnić wolę matki.
Chciała ona, żeby zawiózł ją w rodzinne strony, gdzie ją spali. Także obserwujemy podróż samochodem z tytułu, gdzie matka siedzi na tylnym siedzeniu, a Jon prowadzi samochód przez Islandię. Spotyka on masę dziwnych ludzi, a my po drodze dowiadujemy się dużo o jego przeszłości, relacji z kobietą jego życia, której wizje go nawiedzają oraz z matką, która czasem w jego wyobrażeniach komentuje obecne wydarzenia. Będące dziwnym zbiorem przypadkowych spotkań, z których często wynikają dziwne sytuacja, a czasem absurdalne. Jak konflikt na zbyt wąskiej drodze, gdzie żaden z samochodów nie chce się wycofać, a jest zbyt wąsko, żeby się minęły.
Jednak to podróż bohatera w głąb siebie jest głównym motorem napędowym filmu. Z każdą minutą poznajemy Jona coraz lepiej, wiemy czemu w tym momencie jest zgorzkniały i samotny, czemu w sposób oschły reaguje na ludzi. Jednak film nigdy nie mówi tego wprost, wszystko pozostaje w pewnym surowym niedopowiedzeniu, jakby film chciał zostawić widza w niepewności. Szczególnie ciekawie prezentuje się spojrzenie na relację miłosną, którą cały czas rozpamiętuje, a finalnie okazuje się bardziej złożona niż na początku. Jednak to nie Hollywood, tylko Islandzka czarna komedia i droga do jej poznania jest surowa i kręta.
Zacząłem od słów o czarnych komediach, wiec przydałoby się odpowiedzieć na pytanie, czy jest zabawnie? I odpowiedź to oj tak, jednak nie zaskoczę też stwierdzeniem, że jest to specyficzny typ humoru. Bardzo czarne, często grobowe, surowe jak to Skandynawowie, ale też absurdalne. Opierając się często na kontaktach z bardzo specyficznymi ludźmi, których Jon mija po drodze i na ich reakcjach na matkę, którą wiezie. Szczególnie gdy uznają ją za żywą, gdy Jon otwarcie mówi o jej śmierci.
Nie chcąc zdradzać zakończenia, ale film ma cudowne ostatnie minuty, szczególnie w kontrze do trochę wolniejszego i momentami dłużącego się środka i początku drugiej połowy. Tak zwrot akcji, który dostajemy na koniec jest pięknie przemyślany, nienachalny i dzięki niemu dostajemy jeszcze ciekawszy epilog.
„Matka Siedzi z Tyłu” to zdecydowanie klasyk Islandzkiego kina i skandynawskiej czarnej komedii. Idealnie wpasowując się w jej cechy, a przy tym odnajduje w tym coś świeżego i jest po prostu kreatywną komedią, która nie raz rozbawi.
7/10