Ridley Scott po średnim przyjęciu “Napoleona” tworzy kolejne wielkie historyczne dzieło, wraca do swojego hitu z roku dwutysięcznego.
Tak jak w prawdziwym życiu między częściami „Gladiatora” minęło jakieś 20-25 lat. Główmy bohaterem jest teraz Lucjusz grany przez Paula Mescala. Możemy go pamiętać z poprzednich części, jednak zanim to film zaczyna się od wielkiego oblężenia miasta, gdzie nasz bohater stoi po stronie obrońców. Na nich nacierają łodziami Rzymianie pod wodzą generała Marcusa, tutaj Pedro Pascal. Mamy sporą bitwę, dość efektownie zrealizowaną podczas której zostaje zabita partnerka Lucjusza, a ten trafia do niewoli, bo Rzym bitwę wygrał. Ten o tego momentu chce się zemścić na Marcusie, zaczynając swoją drogę jako gladiator.
Tutaj przenosimy się do Rzymu, kilkoro niewolników zostaje rzuconych na pożarcie małpom (o tym zaraz), jednak udaje im się przetrwać, a Lucjusz zdobywa uznanie Makrynusa, można powiedzieć takiego menadżera gladiatorów. Trenuje on Lucjusza, który staje się coraz bardziej znany, a On zarabia na tym i zwiększa swoje wpływy, aż lądują na tym najbardziej znanym Koloseum podczas igrzysk.
Tutaj tak naprawdę zaczyna się historia łącząca obie części, przyznam, że struktura jest dość dziwna, zaczynając film od długich scen walki wymieszanych z dialogami, które nie popychają historii do przodu. To dopiero w połowie filmu zawiązuje się większa intryga, która można podsumować legendarnym zwrotem „kto jest synem kogo?”. Choć to akurat jest oczywiste, bo intryga, jak i zwroty akcji w tym filmie są niezwykle toporne. Sama historia zemsty Lucjusza jest poprowadzona bardzo prostolinijnie. Można to podsumować, że historia jest po prostu bardzo nijaka i jedynie droga na szczyt Makrynusa tutaj nam się pozytywnie wybija.
Grany przez Denzela Waschingtona oportunista szybko pnie się w hierarchii ważności Rzymu i jego intrygi mające na celu wywoła rewolucje w Rzymie są jedynym elementem fabuły który może zainteresować. Sama jego postać jest charakterystyczna i dobrze zagrana na granicy przegięcia, jednak jej nie przekraczając. Straszny zawód to natomiast role Paula Mescala i Pedro Pascala, a może fakt jak obie postacie zostały poprowadzone. W skrócie sztampowo, do bólu poprawnie i nijak. Ich droga i przemiana nie są w żaden sposób satysfakcjonujące, a oni sami w ogóle nie zapadają w pamięć.
Co innego wspomniane wcześniej małpy. Co tu się wydarzyło podczas walki w Koloseum ze zwierzętami to jest dramat. Jednak zacznijmy od ogółu, efekty CGI w tym filmie przez większość wyglądają ok, ani nie wyróżniają się na plus, ani na minus. Same sceny batalistyczne też, uważam, że w pierwszej części filmu jest ich trochę za dużo, a na koniec brakuje, jednak to bardziej wspomniana kwestia struktury. Same w sobie są przyjemne w odbiorze, niektóre lepsze, niektóre gorszy, jednak można powiedzieć, że poziom jest stabilny, poza małpami. Jest to jedno z najgorszych i nieintencjonalnie straszno-ohydnych CGI, jakie widziałem. Już nie mówię, że walka z nimi jest dziwna i często nielogiczna, jednak sam ich wygląd i animacja to zło w czystej postaci.
Z pestkowy czasu oryginalny „Gladiator” nie jest arcydziełem, to bardziej porządnie zrobione Hollywodzkie dzieło, którym osiadła już patyna nostalgii. Druga część niestety przechodzi z porządności w przeciętność dodając do tego kilka słabych elementów i Denzela Waschingtona, który próbuje to ratować, jednak to kolejny film Scotta z rzędu, który uznałbym za porażkę.
4/10