Pablo Larraín kończy swój tryptyk biograficzny opowieścią o tytułowej śpiewaczce, z Angeliną Jolie w roli głównej.

Opowieść składa się z dwóch linii czasowych. Pierwsza to ostatni tydzień życia Marii – widzimy jej codzienne rutyny, jej interakcje z gosposią oraz z pomocnikiem. Pojawia się tutaj też postać młodego dziennikarza, któremu opowiada historie ze swojego życia. To druga linia czasowa, a może bardziej pojedyncze jej skrawki. Widzimy fragmenty z dzieciństwa Marii, późniejsze sukcesy na deskach oper, ale też zawody miłosne. Dziwne relacje z dziwnymi ludźmi, życie w pozornym luksusie oraz krańcowy etap kariery. Ważnym elementem filmu jest jej ostatnia próba powrotu na deski. Najpierw zatwierdzona przez gosposię która uważa, ze cały czas potrafi świetnie śpiewać, i kontynuowana pod okiem swojego nauczyciela.

Film w dużej mierze skupia się na rozdźwięku w życiu Marii. Z jednej strony ceniona śpiewaczka występująca dla setek ludzi, przez których jest oklaskiwana. Z drugiej strony jej ciężkie relacje z bliskimi jej osobami. Poczynając od matki, która była dla niej nader surowa i można powiedzieć, że skrzywiła jej psychikę u startu. Relacje z płcią przeciwną też były też bardzo ciężkie, najbardziej to widać po relacji z Aristotle Onassisem, można powiedzieć – jej sponsorem, który nigdy z nią się nie ożenił, mimo że ich romans trwał lata. Natomiast jej małżeństwo pozostawia bardzo dużo do życzenia.

To wszystko jest przedstawione w takim sposób, żeby wpływać na „teraźniejszość”, czyli ostatni tydzień życia śpiewaczki. Sam ten okres jest z jednej strony spokojny, pełen monotonii i rutyny, z drugiej strony wiele mówi o niej jako osobie. Widzimy jak bliscy są dla niej jej z braku lepszego słowa jej służący, jak to oni stali się jej ostatnim oparciem, czymś więcej niż pomocą kuchenną, czy szoferem, a świadkami ostatnich dni legendy. Warto dodać, że Pierfrancesco Favino i Alba Rohrwacher wcielający się w te role są uroczo przerysowani, momentami komediowi, ale też niezwykle szczerzy.

Jednak to poznanie Mandrax’a, młodego dziennikarza, otwiera coś w Marii. Można powiedzieć dawno zamkniętą szufladę z której wysypują się opowieści. Co prawda ten styl opowiadania biografii z fragmentów ważnych chwil bohaterki jest dość sztampowy, to Larrain ogrywa to na swój sposób, ciekawie układając te puzelki historii Callas. Oczywiście wszystkie oczy skupione są na odtwórczyni roli głównej, Angelinie Jolie. Banałem byłoby tu pisać, że ona ciągnie ten film, ale tak jest. Zdecydowanie jest to rola, która trzeba brać pod uwagę w wyścigu po nagrody. Jest świetna zarówno w końcowych dniach jak i wcześniejszych, a jej transformacja jest zjawiskowa. Film kręci się wokół niej, co można nazwać dość tendencyjnym, a nie da się ukryć, że historia jest tutaj opowiedziana pod tezę biednej artystki pokrzywdzonej przez bliskich, która przez to odpłynęła od rzeczywistości. Nie mówię, że tak nie było, jednak z całej trylogii kobiecych biografii Pablo ta wydaje się najmniej subtelna pod tym kątem.

Skończymy jednak narzekać, a dodajmy na koniec pochwałę, zdjęcia Eda Lachmana w tym filmie są cudowne. Szczególnie sceny w rezydencji Callas z ostatnich lata robią wrażenia, tak jak te z dużych sal koncertowych podczas oper w wykonaniu głównej bohaterki. Tu przyznam, ze moja wiedza jest zerowa, ale same wykonania oddane są świetnie, wręcz hipnotyzująco. Szczególnie ze świetną grą świateł i cieni w wykonaniu Lachmana.

„Maria Callas” to w mojej opinii najsłabsza odsłona biograficznej trylogii Pablo Larraínego. To wizualnie pięknie dzieło ze świetną Angeliną Jolie i bardzo dobrym drugim planem, i tyle. Film zbudowany pod tezę z czym się zbytnio nie kryje, a czasem podaje aż nazbyt wprost. Choć posiadający też momenty świetne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *