Nicolas Cage w ostatnich latach jest gatunkiem samym w sobie – tym razem w thrillerze prosto z Cannes, który u nas zagościł na Nowych Horyzontach i Splacie, zabierając nas do słonecznej Australii.

Film dotąd mi nieznanego Lorcana Finnegana to nietypowy thriller z elementami horroru, ale i komedii. Obserwujemy w nim losy tytułowego Surfera, w którego wciela się wspomniany Nicolas Cage. Wraz z synem udaje się na plażę, żeby posurfować, jednak przeszkadzają im w tym miejscowi, którzy wciąż powtarzają: „Nie mieszkasz tu, nie serwujesz tu.” Co szczególnie go boli, bo sam pochodzi z tych okolic, a chciał wypłynąć z synem w morze – bo stamtąd jest najlepszy widok na dom, który kiedyś należał do jego dziadka, a który teraz chce odkupić.

Jednak to nie koniec problemów naszego bohatera – dowiaduje się, że jest inny chętny na zakup domu i musi w krótkim czasie wynegocjować z bankiem dodatkowe sto tysięcy pożyczki. Zostaje wtedy poniekąd uwiązany do małego parkingu przy plaży, gdzie wpada w pętlę negatywnych wydarzeń związanych z miejscowymi. Gdy zostaje mu ukradziona deska i zawiadamia o tym policję, okazuje się, że ona też jest w zmowie z miejscowym „gangiem z plaży”, któremu przewodzi charyzmatyczny Scally. Bohater zaczyna coraz bardziej popadać w paranoję połączoną z udarem słonecznym i odwodnieniem, gdy jednocześnie zaczyna tracić wszystko – od samochodu po zegarek ojca i telefon.

Film jako thriller działa na kilku płaszczyznach, które zgrywają się w całość. Mamy wątek kredytowy i napięcie, czy bohater dostanie pożyczkę, potęgowane licznymi odrzuconymi telefonami lub odbijaniem się od sekretarki. Co samo w sobie jest problematyczne, gdyż w trakcie bohaterowi rozładowuje się telefon, a po próbie naładowania go – traci go i jest zmuszony do korzystania z budki. Jednak główną linią jest jego powolna droga do upadku, która jest zaprezentowana bardzo dobrze. Zaczyna się od konfliktu z gangiem, który co jakiś czas o sobie przypomina, swoje robi też upalna pogoda. Jakkolwiek oglądanie upadku jest bolesne, tak to, jak wszystkie elementy prowadzące do upadku się zgrywają, jest niezwykle satysfakcjonujące.

I tu warto zaznaczyć to, od czego zacząłem – Nicolas Cage w tym filmie jest czymś absurdalnie cudownym. Jego gra przypomina trochę jego dawne role jak „Dzikość serca”, a czasem nowsze, jak „Dream Scenario”. I specjalnie wybrałem filmy bardzo od siebie odległe, bo ta rola łączy powagę z szaleństwem w niezwykły sposób. Natomiast wspomniany upadek – nie dość, że dobrze poprowadzony, to zagrany przez Nicolasa tak niezwykle pięknie przerysowanie. Opiera się na tym dużo humoru w filmie, który często jest brutalny – i śmiejemy się z tego, jak główny bohater na skraju udaru słonecznego po raz kolejny rozbija sobie twarz i doznaje upokorzenia. Jednak łączy się to z całym wydźwiękiem filmu.

Który w pewnym momencie trochę zmienia ton – jednak nie będę spoilerował. Film potrafi wejść na poważniejsze tematy – i może robi to dość prosto, ale nadaje to kontekst bohaterom, którzy są czymś więcej niż kukiełkami na potrzeby scenariusza. Zahaczając też o kwestie spirytualne, film może trochę zwalnia z szaleńczego tempa i dodaje trochę głębi w ten brutalny świat przedstawiony na ekranie.

„Surfer” to film zarazem bardzo prosty, jak i nietypowy – thriller, który jest bardzo dobrze poprowadzony, bazując na wspomnianej prostocie. I tu powinien być moment, gdzie widnieje ocena sześć w skali do dziesięciu, ale nie mogę – podnoszę za Nicolasa Cage’a, który wprowadza tu tę nutę szaleństwa i pięknego absurdu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *