Gia Coppola, po średnio przyjętych produkcjach, chyba w końcu trafiła ze swoim najnowszym filmem, szczególnie wybierając do głównej roli Pamelę Anderson.

Film jest promowany jako odkupienie aktorki, której kariera miała różne burzliwe zwroty. Jest to tak naprawdę jej pierwsza rola dramatyczna, która została doceniona, choćby Złotą Maliną za odkupienie – czyli ich jedyną pozytywną nagrodą. Film pokazuje historię z jej perspektywy – czyli Shelly, tytułowej Showgirl, tancerki na rewiach w Las Vegas. Widać, że zarówno same rewie, jak i Shelly, mają najlepsze lata za sobą. Na występy przychodzi coraz mniej osób, ona ledwo wiąże koniec z końcem, cały czas żyjąc w przeszłości, gdzie uważała się za gwiazdę.

Film zaczyna się od świetnej sekwencji, gdzie widać chaos tuż przed początkiem występu – jeszcze nie wiemy, że będzie miał on najsłabszą frekwencję w historii, a za rozdarty kostium Shelly zapłaci z własnej kieszeni. Po występie zostaje olana przez mężczyznę, z którym – jak twierdzi – zaczęło się jej układać. Zaprasza więc swoje znajome z pracy, w tym przyjaciółkę Annette, która odeszła lata temu. Niespodziewanie jedna z nich przyprowadza Eddiego – mężczyznę odpowiedzialnego za show od strony produkcyjnej. On wyjawia, że rewia zostanie zdjęta za dwa tygodnie.

Większość filmu to właśnie te ostatnie dwa tygodnie kobiet w pracy. Występy, które – mimo ogłoszenia, że są to ostatnie – przyciągają garstkę ludzi. Natomiast Shelly próbuje odnowić kontakt z córką, w której życiu nie była zbytnio obecna. Wszystkie te elementy nakładają się na siebie, powodując rosnące w bohaterce napięcie – nie może odnaleźć się w zmieniającej się sytuacji.

Film porusza wiele ciekawych tematów, opowiadając historię Shelly. Od tego, jak postrzegamy swoją pracę i siebie w jej kontekście. Pracoholizm, definiowanie siebie przez pracę, czy ustalenie balansu w życiu między pracą a – właśnie – życiem. Świetnie wpasowuje się w to wątek córki, która została odrzucona dla kariery, a która potem przez córkę jest postrzegana jako świecenie niemal gołym ciałem przed nawet nienajliczniejszą publicznością. Niestety, wiele z tych tematów wydaje się niedostatecznie rozwiniętych, przez co uproszczonych. Choć też trzeba przyznać, że subtelność ich ukazania jest godna podziwu.

Trochę z niej wyłamuje się wątek Annette, w którą wciela się świetna Jamie Lee Curtis. To najbardziej wprost dramatyczna postać – kobieta, która udaje, że wszystko jest OK i ma wszystko pod kontrolą, a tak naprawdę jest uzależniona od hazardu i alkoholu. Natomiast postać Shelly wydaje się inaczej przeżywać swój dramat. Żyjąca przeszłością i sławą z dawnych lat bohaterka, niebędąca w stanie zaakceptować zmian – to dość klasyczny motyw, jednak w kontekście jej pracy w branży tancerek erotycznych jest to bardzo ciekawe podejście do tematu. Szczególnie gdy odnawia relację z córką – ta zaczyna wątpić w swoje decyzje postawienia na karierę i odsunięcia życia rodzinnego na drugi plan.

Film ma bardzo ciekawą warstwę wizualną. Można po opisie wyobrażać sobie estetyczne kadry, piękne słońce i przepych Las Vegas – a tu wprost przeciwnie. Praca kamery jest bardzo chaotyczna, często na zbliżeniach, prześwietlonych kadrach, w ciągłym ruchu, w pośpiechu. Słońce tu wydaje się być bardziej męczące, a Las Vegas – jakby żyjące przeszłością. Sam fakt, że film nie ukazuje tańca do samego końca, a jedynie sceny „na zapleczu” występu, to bardzo ciekawy ruch – których jest tutaj więcej.

„The Last Showgirl” nie można odmówić serca – Pamela Anderson i Jamie Lee Curtis tworzą postacie, które są jednocześnie ciężkie i męczące w oglądaniu, a przy tym dające widzowi ważną i trudną lekcję na wiele poważnych tematów. Czasem sprzedane zbyt wprost, a czasem pobieżnie – jednak nie można im odmówić wagi i znaczenia.

P.S. Scena z piosenką „Total Eclipse of the Heart” Bonnie Tyler – absolutnie wybitna, mimo swojej taniości grania na emocjach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *