Grudzień to często okres filmów familijnych i w to idealnie wpasowuje się nowe dzieło Paul’a Kinga. Twórca obu świetnie przyjętych części „Paddington’a” zabiera nas tym razem w świat czekolady przedstawiając nową opowieść o Willu Wonce.
Jednak jeżeli byśmy mieli wskazać jedną osobę wokuł, której kręci się ten film zdecydowanie będzie to Timothee Chalamete. Bez wątpienia młody Amerykanin to jedno z najważniejszych nazwisk w obecnym Hollywood, a film był bardzo mocno promowany jego osobą. Co okazało się dobrym ruchem, gdyż film osiągnął bardzo dobre wyniki oglądalności. A sam Chalamete dla młodych widzów może stać się tym jedynym Wonką.
Film skupia się na jednym etapie już dojrzałem Will’ego, który przyjeżdża do dużego miasta, żeby otworzyć swój sklep z czekoladą. Jednak szybko się okazuje, że przez dobroć serca, a przy tym naiwność wydaje wszystkie swoje pieniądze, a w zamian za lokum podpisuje „pakt z diabłem”. Próbując spłacić swoich gospodarzy sprzedaje czekoladę, jednak okazuje się, że inni jej sprzedawcy są w zmowie i utrudniają mu to. Na domiar złego, żeby spłacić dług zostaje zepchnięty do pralni u swoich gospodarzy z feralnej nocy, gdzie spotyka innych ich dłużników i zaczynają planować wydostanie się z tej sytuacji.
Historia może jest pretekstowa, jednak ciekawie opowiedziana, a przy tym wprowadza i przedstawia dobrze bohaterów wokół których toczy się film z tytułowym Wonką na czele. I tak film to zdecydowanie Timothee Chalamete show, który jest świetny w swojej roli, którą bawi się od początku do końca. Czy to w scenach musicalowych śpiewając i tańcząc, czy w dialogach skupia on całą uwagę. Jednak inni bohaterowie dostają swoje poboczne historie, które nadają filmowi głębi, a czasem są zabawne i ciekawe same w sobie, jak historia miłosna „gospodarzy” Wonki, gdzie warto wspomnieć świetną Olivie Coleman, która wyłamuje się ze swojego Empoli.
Co zaskoczyło mnie w filmie to musicalowy rozmach, jaki tu towarzyszy. Piosenek jest dużo, ale każda ma ciekawą choreografie wykonania jak i sama w sobie opowiada historię, a czasem odrywa nas od niej. Przy czym, ze sceny musicalowe wyglądają świetnie same w sobie. Są bogate w detal, kreatywne i przemyślane. Świetnie współgra z tym piękna scenografia, która nadaje miejsca baśniowego klimatu, tutaj dbałość o detal też jest ogromna. Same piosenki natomiast po prostu wpadają w ucho i może nie ma tutaj jednego wielkiego hitu, ale nie jedna osoba po obejrzeniu tego filmu będzie nuciła „Oompa Loompa”. Które w filmie wykonuje niepowtarzalny Hugh Grant w najbardziej absurdalnej, ale i zabawnej roli. I warto też wspomnieć, że humor w filmie potrafi wyjść poza schematy kina familijnego, a nawet w jego ramach być naprawdę zabawne. Czy to przez absurd, który często wywoływany jest przez naiwność Wonki, czy w jego interakcjach z drugoplanowymi postaciami.
Myślę, ze to, co sprawia, że film tak dobrze się ogląda to szczera, czasem może naiwna, ale na pewno bardzo pozytywna energia, jaka płynie z tego filmu. Jest to wielka pochwała dla kreatywności i dążenia do celu i jakkolwiek banalnie to nie brzmi wszystko spaja się tutaj w jedną całość, co sprawia, że „Wonka” to coś więcej niż pozytywne kino familijne.
7/10