Jessie Eisenberg jako wielka stopa to kolejny film z Nowych Horyzontów, który najpewniej nie dostanie dystrybucji kinowej, a szkoda, a o tym, dlaczego zaraz trochę więcej.
Film ten można bardzo prosto podsumować jednym zdaniem, pokazuje cztery miesiące z życia tytułowych Sasquatchy, czyli „potworów”, które w kulturze masowej określamy jako wielkie stopy. Podział na pory roku ma charakter symboliczny, choć widać zmiany w roślinności, w ich otoczeniu. I tak cały film rozgrywa się na terenach leśnych, niemal nietkniętych ręką człowieka, no może nie do końca, choć o tym później. Początkowo obserwujemy życie czterech przedstawicieli tego gatunku, którzy żyją w symbiozie z innymi zwierzętami z lasu.
Para, dorosła samica i samiec, drugiego młodszego samca, oraz dziecko wspomnianej pary, które jest w wieku dorastania. Ważnym elementem historii będzie ciąża samicy i pojawienie się małego dziecka, jednak to tak naprawdę poza porami roku jedyne elementy, które budują tutaj chronologie. Film pokazuje życie sasquatchy skupiając się na codziennych podstawowych czynnościach, delikatnie zamykając to w historie, a nie prowadząc jej skrupulatnie narracyjnie. Dlatego też nie będzie wyjawiał za dużo, choć poza ciążą i pojawieniem się małego, będą tutaj inne zmiany liczebne, zdecydowanie mniej przyjemne.
Film ciężko przypisać gatunkowo, najbliżej mu do absurdalnej komedii, często opierając swoje żarty na slapsticku. Komedia często wynika z faktu, że obserwowana rodzinka wielkiej stopy ma bardzo humanoidalną formę i ogólnie ich zachowania przypominają te ludzkie, a przy tym są często obrzydliwe, odpychające, lub po prostu absurdalne. Natomiast film stale stara się być naturalny w swoim ukazaniu ich życia, wręcz momentami uderza w tony programów przyrodniczych. Dlatego też wybicia z tego są jeszcze bardziej zabawne. Przykładem jest moment, gdy docierają do drogi asfaltowej, czyli tworu człowieka, który wychodzi poza ich percepcje, który na swój absurdalny sposób atakują. Czy zakończenie, które nie zdradzając za dużo, celnie krytykuje turystykę przyrodniczą.
Co jest swoistym ukazaniem tego jak człowiek zagarnia tereny naturalne dla siebie, jednak to nie jedyny poważniejszy ton, w jaki wchodzi film. Oczywiście są one zostawione bardziej w drugim planie, pod absurdalno-komediowym płaszczykiem. Jednak film potrafi skłonić do ciekawych przemyśleń. W banalny sposób można stwierdzić, że film jest po stronie zwierząt i ma skierować spojrzenie na ich sytuację, choć myślę, że byłoby to zbyt duże uproszczenie.
Warto też wspomnieć o tym, że film po prostu wygląda cudnie. Wielkie tereny lasów, małych i większych gór, zbiorników wodnych. Wygląda to cudowanie, a kamera pięknie chwyta te obrazy natury w nieśpieszny sposób, ukazując ich piękno i dostojność. Często w bardzo długich szerokich ujęciach, jednocześnie świetnie potrafiąc uchwycić zwierzęta wokół, które też są ważnym elementem historii. Do tego dźwięki przyrody, które kapitalnie wypełniają ten film, nie raz dając wrażenie, że przenosimy się na Sali kinowej do lasu. Potrafią też przerazić, gdy faunie, bądź florze dzieje się krzywda.
„Sasquatch Sunset” to zdecydowanie film niecodzienny, absurdalna komedia przyrodnicza, która niesie ze sobą kilka poważnych morałów, a przy tym to film niemal bez fabuły. Mimo to działa i to bardzo dobrze, rozbawiając nie raz pełną salę kinową, a przy tym potrafiący uwrażliwić na sytuację zwierząt. Choć nie jednego widza może obrzydzić i zachęcić do opuszczenia Sali w trakcie projekcji.
7/10