M. Night Shyamalan to zdecydowanie jeden z najciekawszych twórców filmowych o bardzo wyboistym przebiegu kariery. Od nominacji Oscarowych przez Złote Maliny do swoistego odkupienia kinem grozy.
Trzeba jednak cały czas mieć w pamięci, że same ostatnie lata horrorów i thrillerów były nierówne w wykonaniu Hindusa. Ciekawe na poziomie konceptu, ale położone finalnie „Old”, ale i w kontrze bardzo dobre „Pukając do drzwi”. Co pokazuje, że potrafi on zaskoczyć, a od jego filmów można spodziewać się wszystkiego. Tym razem miesza on thriller z filmem kryminalnym, choć zaczynamy od kina familijnego. Młoda nastolatka jedzie z ojcem na wymarzony koncert swojej idolki. Podczas drogi na niego już widzimy między nimi dobrą chemię, gdzie ojciec stara się, jednak często w oczach córki wychodzi to żenująco.
Zaczyna się koncert i od razu widać dwie rzeczy, to jak zapaloną fanką jest córka głównego bohatera, oraz że impreza jest szczelnie chroniona przez policję i nie tylko. Bohater szybko dowiaduje się od jednego z pracowników obsługi, że cały koncert to zasadzka zorganizowana, żeby złapać seryjnego mordercę. Co ciekawe od początku wiemy, że jest nim nasz główny bohater. Od tego momentu zaczyna się swoista gra pozorów, w której chce on uciec z obiektu, jednak w taki sposób, żeby nie wzbudzić podejrzeć.
Całość jest bardzo ciekawie rozpisana, z naszym protagonistą, który przypomina trochę Agenta 47 z cyklu gier „Hitman” dostając się co chwila do nowych pomieszczeń, wykradając karty dostępu i planując każdy ruch tam, żeby uciec. Jednak przy tym zachowując balans, tak, żeby nie zostać złapany, a i nie zepsuć koncertu córce, dla której zdaje się być przykładnym ojcem. Gdzie sam wątek rodzicielki stoi w ciekawy sposób w kontrze do zarzutów wobec jego morderczych skłonności.
Sam koncert działa ciekawie na wielu płaszczyznach. Zamknięcie bohatera w zamkniętej, acz ogromnej pod względem powierzchni i liczby ludzi. Co daje duże pole do różnych zagrywek, zarówno ze strony sciganego, jak i ścigających, a film nie raz zaskoczy zwrotami akcji. Do momentu, bo niestety nie wchodząc w szczegóły, w pewnym momencie film mocno zmienia ton i długa jego część jest lekko mówiąc przeciągnięta i dodana na siłę, trochę psując dobry efekt intrygi z pierwszej połowy filmu.
Jednak jest stały element filmu, który trzeba równy poziom to Joshua Hartnett w głównej roli, tworzący postać psychopaty, ojca, męża. Przełączając się bardzo sprawnie między nimi, często w drobnym detalu przejawiając pozostałości innych cześci swojego charakteru. Sam fakt, że gdy kamera przestaje bezpośrednio śledzić film dużo traci.
Natomiast gdzieś w tle Shyamalan stara się przemycać komentarz społeczny, co ciekawe sam występując w filmie w roli gościa, który nabiera się na ckliwą historię o chorej córce. Odnośnie koncertu pada też wiele ciekawych słów i wpływu muzyków na młode pokolenie. Co ciekawe, przypadkowo, ale świetnie grało na premierę to, że w jej dniu odbywał się koncert Taylor Swift, do której świetnie pasują słowa z filmu porównujące fanów artystki do wyznawców kultu.
„Pułapka” to ciekawy thriller z dobrze poprowadzoną intrygą… tak do połowy, może trochę dłużej. Niestety w pewnym momencie zaczyna to się walić i mimo charyzmy głównego bohatera całość pod koniec dużo traci, szczególnie uwagę widza.
5/10