Xawery Żuławski, czyli reżyser, który nie raz wzbudzał kontrowersje takimi filmami jak „Wojna Polsko – ruska”, czy „Mowa Ptaków” powraca z jednym z najbardziej przyziemnych filmów w swojej karierze, czyli biografią Jerzego Kuleja.
Wielokrotnie pisałem tutaj jak to nie jestem fanem biografii, jednak tutaj miałem jakieś oczekiwania. Z jednej strony sam reżyser, z drugiej obsada z Tomaszem Włosokiem, Tomaszem Kotem i Andrzejem Chyrą na czele. Z czego ten ostatni dostał nagrodę na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Co też jest ważne zaczyna się w momencie, gdy Kulej wygrywa swój pierwszy złoty medal olimpijski. Można powiedzieć, ze w szczycie swoich sportowych możliwości. Wraca do Polski jako bohater, ale wraca też do komunistycznej rzeczywistości mieszkania razem z matką w ciasnym mieszkaniu mając już żonę i dziecko. Od razu dowiadujemy się też, że obiecał żonie koniec kariery po medalu, ale chce przygotowywać się kolejnych, a ta grozi mu rozwodem.
Jednak udaje mu się ją przekonać, szczególnie że udaje im się wyprowadzić od matki głównego bohatera. Jednocześnie szef hali gwardii, czyli jego miejsca treningu się zmienił na bardziej przychylnego partii pilnującego każdego wybryku Kuleja. Który nie jest ideałem sportowcem i lubi imprezować, wypić trochę, przez co popada w kłopoty. Co gorsza, popada w przesadzoną pewność siebie i odpuszcza też treningi, przez co może nie zostać powołany na następne igrzyska.
Cała reszta filmu to tak naprawdę ciąg pakowania się bohatera w kłopoty i ratowanie z nich, często przez żonę. Która prowadzi tutaj mocno feministyczny wątek jak na Polskę lat ’60 ubiegłego wieku. Chce być definiowana jako ktoś więcej niż partnerka mistrza olimpijskiego. Zależy jej na samorozwoju i pracy, co ciekawie pokazane jest w kontrze do fanek boksera, które dałyby dużo tylko, żeby z nim być. Jest to jeden z pobocznych wątków, które dobrze rozwija ten film. Tak samo wątek partyjny, milicji i protestów w 1968 roku. Nasz bohater poza byciem bokserem formalnie jest milicjantem i jest zamieszany po części w tą sytuację, jednocześnie łączy się to z wątkiem prześladowań mniejszości. Wszystko ma bardzo ciekawy finał podczas jednej kolacji, której nie będę zdradzał, ale występujący tam aktorzy dają popis.
Właśnie obsada, Tomasz Włosok jako Kulej sprawdza się świetnie, wiarygodnie wchodzi w rolę gwiazdora, amanta, który pakuje się bez przerwy w kłopoty. Michalina Olszańska jako wspomniana Pani Kolej tworzy dużo spokojniejsza kreacje, ale niemal równie mocną i ważna dla historii. Po drugiej skrajności stoi Tomasz Kot, jako szef hali gwardii z pozoru do szpiku kości zły człowiek pogrążony w strukturach partii, finalnie niezwykle złożona postać. Mamy też w dalszym drugim planie popisówki jak Andrzeja Chyrę jako idealny przykład znudzonego nauczyciela wychowania fizycznego, a tutaj trenera kadry bokserskiej, czy Konrada Eleryka jako Warszawskiego cwaniaczka. Może nie są to tak złożone postacie, ale piękne popisy aktorskie.
Jednak Kulej to film o sportowcu, mistrzu olimpijskim, choć tu trzeba zaznaczyć, że same walki są ważne. I tu szczerze nie jestem ekspertem od boksu amatorskiego kilkadziesiąt lat temu i domyślam się, że dbałość o szczegóły walk oddana jest dobrze. Do tego ciekawie miesza formę, udając materiały archiwalne czarno – białe z tymi w kolorze. Co robi także czasem poza scenami walki, ukazując konteksty historyczne. I trzeba przyznać wizualnie film prezentuje się bardzo ładnie, od samego początku i rozmowy głównego bohatera z trenerem w światłach neonów Tokyo ma swoją wizję.
Jednak wróćmy do samego sportu, choć trzeba przyznać, że to nie jest punktem centralnym tego film, ba nie jest punktem centralnym samego Jerzego Kuleja. Film to bardziej opowieść o gwieździe w czasach komuny, która z perspektywy władzy była problematyczna, a boks jest drogą do uzyskania tej słaby. Przy tym jest to film, który świetnie opowiada w tym kontekście kilka innych historii. Oczywiście ma swoje problemy i myślę, że druga połowa jest trochę przeciągnięta i jest w niej „o jeden twist za dużo”, ale ogląda się to tak dobrze.
7/10