Duet reżyserski tego Scott Beck i Bryan Woods znany jest ze swoich scenariuszy do przeróżnych filmów, od dobrze wspominanego „Cichego Miejsca”, ale i fatalnego „65”.
Tym razem debiutują pod logiem studia A24 z filmem swojego scenariusza i reżyserii. Opowiada on o historii dwóch dziewczyn należącej do chrześcijańskiego odłamu kojarzącym się trochę u nas ze świadkami jehowy. Dziewczyny podróżują od domu do domu namawiając na dołączenie się do ich grupy, a w ich mniemaniu nawracając ludzki. Na koniec dnia trafiają do domu mężczyzny w średnim wieku. Według ich zasad nie mogą do niego wejść, jeżeli w środku nie ma kobiety, jednak zbierająca się ulewa i mężczyzna zapewniający, ze zaraz jego żona się pojawi przekonują je do wejścia.
To jest arena naszego thrillera. Dwójka młodych kobiet, które mają przekonać Pana Reeda, bo tak nazywa się wspomniany mężczyzna, do ich odłamu wiary. Jednak szybko okazuje się, że jego widza na temat religii jest dużo rozleglejsza niż dziewczyn. Natomiast one coraz bardziej podejrzewają, że kłamał on w sprawie żony i zdają sobie sprawę, że znalazły się w pułapce. Potwierdza się to, gdy zostają zaproszone na ciasto do drugiego pomieszczenia, które wygląda jak kaplica fanatyka religijnego.
Nie chce zdradzać za dużo z przebiegu thrillera, trzeba tylko postawić jasno sprawę, że dalsza część filmu to będzie swoista zabawa w kotka i myszkę między nimi. Dziewczyny od momentu zdania sobie sprawy, że są w pułapce próbują się wydostać z domu Reeda. Na początku subtelnie, jednak gdy półprawdy i kłamstwa zawodzą decydują się na bardziej radykalne kroki. Sam film dobrze buduje napięcie i coraz bardziej zwiększa stawkę. I mimo że najbardziej zaciekawił mnie początek i wciągnął środek, a końcówka nie trafiła do mnie aż tak bardzo, to sam ten aspekt zbudowany jest bardzo sprawnie.
Jednak film stoi dialogiem, a czasem dyskusją między bohaterami. Głównym tematem jest wiara, religia i wszystkie pochodne. Sama konwersacja potrafi być bardzo ciekawa, często kwestionując sens wierzeń i religii w bohaterze, a czasem bawiąc się i z widzem, który nigdy nie może być pewny, w którą stronę skręci. Dużo budując na porównaniach i alegoriach, czasem bardzo prostych i zabawnych, a czasem bardziej złożonych. Może momentami stara się być zbytnio, czasem mamy błyskotliwą myśl za błyskotliwą myślą, jednak wydaje się to być naturalne, a przede wszystkim dobrze dostarczone.
W szczególności przez Hugh Granta, Brytyjczyk tworzy tutaj świetną mieszankę inteligenta-szaleńca. Od pierwszego kontaktu z nim czuć niepokój, który potem już tylko rośnie. Kwestie przez niego wypowiadane są z cudowną pewne, a momenty przechodzenia w psychozę jest absolutnie przerażający. Dziewczyny grają natomiast na kontrze, jedna grzeczniejsza, ale też mniej doświadczona, przez co bardziej zestresowana. Druga pewniejsza siebie, małomówna, jednak umiejąca zripostować Reeda w odpowiednim momencie. I są to role dobrze zagrane, jednak w porównaniu do Granta trochę nikną.
„Heretic” to bardzo skromny thriller rozegrany między trójką aktorów w małym domu, mający w treści dużo do zaoferowania. Wraz z ty jak treść jest zastępowana przez akcje robi się gorzej, jednak przez ten cały czas towarzyszy nas świetny Hugh Grant, który może zostać ze swoim przerażającym uśmieszkiem w głowie widza na długo po seansie
6/10