Tytułowa Bridget po niemal dziesięcioletniej przerwie wraca na ekrany kin, żeby zatrzeć porażkę trzeciej części.

Choć trzeba przyznać, że opinie odnośnie części z 2016 zdarzają się pozytywne, to raczej daleko jej do poziomu części z początku wieku, ze wskazaniem na pierwszą. Choć film niewątpliwie zarobił, dlatego też nie powinien dziwić powrót marki, szczególnie z premierą w Walentynki. Sam film zaczyna się ponuro, gdy dowiadujemy się, że mąż Bridget — Mark Darcy, w którego wcielał się Colin Firth — zmarł na misji pokojowej. Natomiast tytułowa bohaterka samodzielnie wychowuje dwójkę dzieci, które oczywiście tęsknią za ojcem. Nie trzeba chyba dodawać, że życie towarzyskie, zawodowe, nie wspominając o damsko-męskim Jones nie istnieje. 

Jednak Brytyjka postanawia przypomnieć sobie słowa ojca, który mówił, że ma nie tylko przeżyć, ale ma żyć i chce zmienić swoją sytuacje. Wraca do pracy jako producentka telewizyjna, wynajmuje nianię i otwiera się na nowych ludzi. W tym na poznanego w parku młodego chłopaka z którym zaczyna romans mimo zdecydowanej różnicy wieku. Jednocześnie zaczyna się też zbliżać do nauczyciela swojego syna. 

Wątków pobocznych jest tutaj dużo więcej, kluczowym wydaje się wątek syna, który odczuwa stratę ojca, a przy tym wyrastanie przy braku męskiego wzorca. Jest to też jednym z powodów dla których Bridget jest bardziej skupiona na poszukiwaniu partnera. Sama główna część fabuły do tego zmierza, co wskazuje nam tytuł. Film dość spokojnie przechodzi tą drogę od żałoby przez akceptację, nowy start, do niespodziewanej relacji. Można powiedzieć — kontrowersyjnej ze względu na różnice wieku. Jednak jest to rozegrane w naturalny sposób i pod pewnymi względami daje pozory realizmu, a przy tym jest miejscem wyjścia do komedii.

Właśnie, nie zapomnijmy, że przygody Brytyjki to komedia. Tak jak w poprzednich częsciach bardzo często oparta na absurdzie, niezrozumieniu, czy przegięciach. I przyznam, że początek mnie trochę wystraszył. Postać Daniela grana przez Hugh Granta to niemal karykatura jego postaci z poprzednich części, co ma jakiś sens, jednak na szczęście humor później nie gra juz na tak prostych skrajnościach. Widać to też po świetnie zagranej postaci lekarza przez Emmę Thompson. Tutaj pojawia się też Brytyjski humor i pokazanie jak tematycznie film zmienił się wraz z dojrzewaniem bohaterki. Z jednej strony można powiedzieć, że teraz film opowiada bardziej o poważniejszych problemach, ale przy tym nie przestaje być zabawny.

Można zarzucić, że Bridget brakuje już jej tego starego pazura, a przy tym ewolucja odświeża bohaterkę. Wejście na nowe tematy nie tylko jest tym, a może nawet pójściem za problemami widza, który sa, dorasta z Bridget. Renée Zellweger mimo wizualnych zmian po operacjach plastycznych,znowu bardzo dobrze wciela sie w postać, a może jest to jakiś wewnętrzny komentarz, który można sobie dopisać do postaci wcielającej sie w Bridget.

Najnowsza część Bridget to ewolucja marki, która jednocześnie może być godnym zakończeniem serii. Film, który ma swoje mankementy, jest dość prostolinijny, ale ma ten urok, który też miały poprzednie części. To zabawna komedia, która w prosty sposób porusza ważne życiowe kwestie, a przy tym daje dużo przyjemności z oglądania, jeżeli wystarczająco przymknie się oczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *